Powyższe pytania zadają sobie przedstawiciele australijskiego rządu, który próbuje na wszelkie sposoby pomóc Aborygenom. Niestety bezskutecznie. Na nic zdaje się opieka medyczna nad Aborygenami, skoro na pytania lekarza rdzenni mieszkańcy Australii odpowiadają milczeniem, które dla nich jest ważnym elementem rozmowy, zbieraniem się w sobie do odpowiedzi. Kiedy pacjent milczał – pisze Marczewski – lekarz zadawał następne pytanie, zakładając, że chory nie umie określić miejsca bólu. Po kilku pytaniach zwykle stawiał diagnozę, która po pewnym czasie okazywała się niewłaściwa.
To milczenie jest bardzo symboliczne. Bo Aborygeni nie skarżą się na swoją trudną sytuację, nie przeklinają rządu, białych ludzi, ogólnoświatowego kryzysu itp. Aborygen żyje zgodnie z formułą: Jakoś to będzie. Jeśli dziś był zły dzień, to następny będzie lepszy. Marczewski twierdzi, że Aborygeni nasz nowy wspaniały świat uważają za etap przejściowy, drobne tysiąc lat na drodze do nowej epoki, w której wszystko będzie inaczej. A oni znów powrócą do świętego czasu śnienia, kiedy na Ziemi w pełnej harmonii żyli ludzie, zwierzęta i bogowie. Biały człowiek to przypadek, który należy jakoś przetrwać.
Ale w tej specyficznej wierze nie ma nic ocalającego. Marczewski buduje przed nami wstrząsający obraz: głodni, brudni, nietrzeźwi, półnadzy Aborygeni snują się ulicami prowincjonalnych miast, nieobecnym wzrokiem przyglądając się białym ludziom. I nie zawsze ich sposób bycia ogranicza się do bierności. Dochodzi bowiem do kradzieży, zabójstw, gwałtów i awantur. To za ich sprawą rdzenni mieszkańcy kontynentu stają się istotami niechcianymi, z którymi nie wiadomo, co zrobić.
Australijski przypadek jest bardzo znamienny dla tego, co dzieje się dziś z tradycją. Ważne dla nas obrzędy odchodzą w zapomnienie, a jeśli już do nich wracamy, to po to, by oderwać je od duchowości i religijności. A przecież wśród nas żyją ci, którzy nie chcą godzić się na życie wyprane z tradycji, pozbawione ciągłości kulturowej. Albo próbują żyć tak, jak żyli ich przodkowie. Tylko czy pędzący w nieznanym kierunku świat może im na to pozwolić?
Rozwiązanie jest jedno: ucieczka od skrajności. Z jednej strony nie powinniśmy porzucać naszych osiągnięć cywilizacyjnych i wracać do czasów, w których biegaliśmy po ziemi boso, przyodziani w skąpe przepaski. A z drugiej nie możemy zapominać o tych, którzy nie radzą sobie we współczesnym świecie. Bo to im przede wszystkim należy się pomoc – szerokie wsparcie rządowych instytucji oraz programy wspierające społeczną integrację. Rozwiązaniem jest mądry dialog i chęć wzajemnego zrozumienia.