Mówi się, żeby nie próbować zmienić Nepalu, to Nepal ma zmienić nas.Jednak pierwszy kontakt z nepalską stolicą to wielkie zdziwieniepołączone właśnie z chęcią zreformowania tego chaosu.
Przyjezdnydziwi się, jak może taki bałagan panować na lotnisku, dlaczegowyrabianie wizy to stanie w kilku kolejkach i ręczne wypełnianiedruczków przez pracowników lotniska, dlaczego bagaże walają się popodłodze zamiast kręcić się na taśmie, dlaczego po ulicy łażą krowyi wszędzie pełno śmieci, i w końcu, dlaczego wszyscy używająklaksonów zamiast przestrzegać zasad ruchu drogowego?
Gapimy się na ten dziwaczny w pierwszej chwili świat za oknem z niedowierzaniem, ale również z fascynacją, że to wszystko jakośfunkcjonuje, ludzie są pięknie poubierani, nawet jeżeli ich zajęciemjest sprzedaż owoców z wózka przytwierdzonego do roweru. Dziwimy sięrównież temu, że wszyscy są dla nas mili, mówią po angielsku i niezłoszczą się, ani nie dłubią w nosie.
Kiedy pierwszego wieczoru gubimysię wśród plątaniny uliczek w dzielnicy Thamel w Kathmandu, czujemysię jak przeniesieni w czasie. Mokre ścieżki pełne są handlarzysprzedających różności z porozkładanych pod ścianami prowizorycznychstoisk, rikszarzy prowadzących ozdobne pojazdy wypchane tłustszymi odnich ciałami, kobiet w kolorowych sari tak pięknych, że każda mogłabybyć na opakowaniu kosmetyku. Oszałamiają nas kolory, nowe zapachy ismaki. W głębokim tłuszczu smażą się słodkie ciastka, masala teaserwowana w hotelu smakuje jak ambrozja, a palą w usta pierożki momozjadane na pierwszą kolację.
Otaczają nas stare budynki z kolorowymi fasadami i misternie rzeźbionymidrewnianymi oknami i balkonami. Na dole tłoczą się maleńkie niczymschowki na szczotki sklepiki. Czasami miejsca jest tyle, że starcza gozaledwie dla siedzącego po turecku sprzedawcy, towar musi leżeć naulicy. Miniaturowe są tu salony fryzjerskie, zakłady krawieckie, gabinetydentystyczne. Wystrój każdego z tych punktów jest skromny i ubogi wświatło. Kiedy wieczorem wędruje się ulicami Kathmandu atmosferaskłania do myślenia o duchach. Pewnie jest ich tu pełno, sądząc poilości świątyń i świątynek pojawiających się znienacka międzyinnymi budynkami. Stare miejsca kultu wciąż żyją, ale zostałyobudowane codziennością, suszącym się czosnkiem, kurami grzebiącymi wśmieciach i dziećmi bawiącymi się w chowanego. Tyle tu bogów iposągów, tyle świąt, że przestajemy mieć ochotę na zgłębianieszczegółów. Ciekawiej jest po prostu włóczyć się wśród ludzi.
Ciekawe, czy ten kraj nas zmieni? Jesteśmytu trzeci dzień i na nowo zaczynamy wierzyć w ludzką życzliwość. Tojuż dużo, ale przed nami jeszcze sporo odkryć. Mam nadzieję.