"Komórka", reż. David R. Ellis
Wkrótce potem aparat prawnika ginie spadając z wysokiego budynku, a do gry wraca stara komórka Ryana. Wspólnie z Ryanem odnajdują ukrywająca się kamerę video, wraz z kompromitującym nagraniem będącym przyczyną całego zamieszania. Potem kamera zostaje zabita, ale sytuację znów ratuje dzielna komórka Ryana…
Poza akcją, wartką niczym strumień świadomości geparda, film ma też wiele innych zalet. Na uwagę zasługują zwłaszcza drugoplanowe postacie ludzkie. Są to m.in. blond bogini Kim Basinger, grająca umęczoną nauczycielkę biologii, oraz znany z filmu Fargo William H. Macy, jako doświadczony gliniarz tuż przed emeryturą. Również epizodyczne postacie, takie jak straszliwy prawnik, są bardzo zabawne. Od dowcipów aż się w filmie iskrzy - w zasadzie cała fabuła to jeden dobry kawał. Pięknoduch Ryan odkrywa w sobie nieoczekiwanie talent godny Jamesa Bonda i wodzi za nos szajkę profesjonalnych zabójców, gospodyni domowa rozpruwa tętnicę złoczyńcy i zaraz potem go za to przeprasza, a wąsaty gliniarz w wieku emerytalnym paraduje w maseczkach z zielonych alg na twarzy… Scenariusz nie jest ani trochę schematyczny.
Niestety, natężenie pościgów, żartów, zwrotów akcji, sadyzmu, humoru i pozornych rozstrzygnięć jest tutaj tak duże, że film nieubłaganie traci przynależność gatunkową. Nie wiadomo już, czy to komedia, czy „trzymający w napięciu” thriller, czy śmiać się, czy raczej płakać. Prowadzi to niekiedy do reakcji sprzecznych z intencjami realizatorów. W chwili, gdy porwana nauczycielka dławi jednego z bandziorów, widz reaguje wybuchem śmiechu. Po prostu zrobiła to w złym momencie… A tak w ogóle, to Kim staje się w Komórce nieco nadekspresyjna. Jej urodziwa twarz wyraża tyle bólu, cierpienia i strachu, że właściwie przestaje wyrażać cokolwiek. Szczerze powiedziawszy, to wolałem filmy, w których słodka Kim częściej się uśmiechała, a filmowi partnerzy zbliżali się do niej nie po to, żeby ją dusić, straszyć, kopać czy molestować psychicznie…?