Główną rolę w całej tej farsie odgrywa krzyż celtycki (dla przypomnienia, krzyż w okręgu), przywoływany nieustannie w niezliczonych obrazkach, jakby czytelnik nie zdołał się połapać. Bohaterowie głowią się nad jego znaczeniem, dorabiają kolejne dziwaczne teorie, dziwią się za każdym razem, gdy symbol ten zobaczą i trudno pojąć, czemu jeszcze nie popędzili na najbliższy zlot skinheadów zasięgać dobrej rady. W świecie Rollinsa jeszcze nie odkryto Wikipedii, a cała książka, mimo swej energii, przypomina nieco sklepik z gadżetami, pełen wspaniałości nijak do siebie nie pasujących.
Klucz zagłady jedynie udaje przyzwoite czytadło. Czasem dzieje się właśnie tak. Coś, co winno być filmem, zostaje wystawione w teatrze, jakiś pisarz popełnił opowiadanie, choć dla tematu, sposobu jego ujęcia właściwsze wydawałoby się słuchowisko radiowe i tak dalej. Tymczasem Rollins napisał nowelizację nieistniejącej gry video. Wszystko pasuje. Obłędne tempo, nieustanne strzelaniny, ganianie się w interesujących lokacjach, oraz superbronie. Autor w posłowiu zapewnia, że te wszystkie cuda naprawdę istnieją, w co zwyczajnie nie chce się wierzyć. Do tego dochodzi megaproteza ręki jednego z głównych bohaterów. Wystarczy ruszyć głową i mamy: postacie gwałtownie się digitalizują, kolejne potyczki zyskują na dynamice, sceny dialogowe i tak niezbyt potrzebne, ulegają dalszemu skróceniu i, w postaci krótkich filmików ubarwiają nieustanną nawalankę. Opisy Rollinsa starczą za podstawę kolejnych poziomów, rozdziały będą levelami, a cała historia, niedorzeczna i bzdurna nagle zacznie się bronić za sprawą możliwości uczestniczenia w niej. Czy tak nie byłoby lepiej?
Gdyby czytaniu książki towarzyszyły dźwięki, lekturę Klucza zagłady wypełniałyby wystrzały, serie z karabinów maszynowych, jęki nieszczęśników, którym noże wbito pod żebro, dałby się słyszeć odgłos walących się budynków i bieganiny w podziemiach. Audiobook tej powieści należałoby wywrzeszczeć głosem zwariowanego kaprala wydającego komendy nieszczęsnym trepom. Bez tych zabiegów lektura pracy literackiej Jamesa Rollinsa byłaby niepełna.