Zrealizowany przez autentycznych mistrzów sprayu środowiskowy portret tak zwanych writerów, czyli graficiarzy.
Graficiarze to film, któremu z całych sił chciałoby się dopingować. Niezależny, szczery i dosadny. Wydaje się, że powstał z autentycznej potrzeby opowiedzenia o życiu artystów ulicy. Niestety. Mimo najlepszych chęci uczciwość nakazuje powiedzieć, że debiutujący tym obrazem Florian Gaag to nowicjusz, któremu bardzo daleko jeszcze do poznania całego filmowego know-how. Przede wszystkim Gaag nie ma podstawowej wiedzy o tym, jak budować scenariusz filmowy. W efekcie jego dzieło to w większym stopniu zbiór niepowiązanych ze sobą ilustracji niż pełny i spójny film. Nie ma tu dla widza właściwie żadnego punktu zaczepienia. Nie ma początku, środka i końca, nie ma zagadnienia fabularnego, wokół którego niezainteresowany bezpośrednio tematem odbiorca mógłby skupić swoją uwagę. W efekcie Graficiarze fascynują, ale jednocześnie nudzą.
A szkoda. Szkoda dlatego, że film realizują zawodowcy, bezpośredni znawcy tematu - i o jakiejkolwiek niekompetencji nie może być tutaj mowy. Gdyby Gaag zadał sobie trud opowiedzenia o ideologii, życiu i celach writerów, byłyby to informacje z pierwszej ręki. Szkoda także dlatego, że - poza fatalnym scenariuszem - mamy do czynienia z w miarę sprawnie zrealizowanym filmem. Świetni są, w większości debiutujący na dużym ekranie, aktorzy. Naturalni i autentyczni, sprawiają, że wierzymy we wszystko, co pokazuje nam reżyser. Zgrabnie dobrano pozostałe środki wyrazu - szarobure zdjęcia doskonale oddają klimat świata, w którym barwy pojawiają się właśnie za sprawą graffiti. Podobnie muzyka - ciężki, buczący hip-hopowy podkład dodaje filmowi wiarygodności. Gdyby jeszcze w tej oprawie zaistniała jakakolwiek historia, gdyby opowiedziano nam cokolwiek o samych bohaterach... Niestety, tak się nie stało.
Drugim walorem tego obrazu jest miasto. A gra je Warszawa. Zupełnie zresztą przypadkowo - Gaag przez ponad trzy lata zabiegał o zgodę na wykorzystanie przestrzeni kolejnych niemieckich i zachodnioeuropejskich metropolii. Bez skutku. Dopiero władze Warszawy dały mu zgodę na pokrycie rysunkami autentycznych obiektów w centrum miasta. Gaag pięknie odwdzięczył się naszej stolicy, czyniąc ją jedną z bohaterek swojego filmu. To właściwie dopiero trzeci (obok Boiska bezdomnych Adamik i Warszawy Gajewskiego) obraz ukazujący Warszawę taką, jaka jest naprawdę. A więc daleką od wypełnionych iście sycylijskim słońcem parodii Manhattanu a la produkcje ITI-TVN. Szorstką, chaotyczną, brudną, a jednak piękną. Piękną także za sprawą niezłomnego entuzjazmu jej mieszkańców.
Film wzbudza sympatię i jest wiarygodny.