Pewien pilot po przejściach wraca do domu i pojmuje, że przejścia dopiero się zaczynają. Ktoś poprzestawiał meble i to dokumentnie. Za chwilę okazuje się, że sufit wisi jakby niżej, zawołana na pomoc sąsiadka mało o gwałt go nie oskarży, znajomi traktują go jak na oszołoma przystało. A lecieć w przestworza trzeba. Zgodnie z wymogami tego rodzaju opowieści, na pokładzie felernego samolotu ląduje barwna galeria osobliwości ludzkich, nie przeczuwających najgorszego. Bo i kto by to przewidział?
Bo oto zaczyna się sytuacja jak z Zagubionych (wielbiciele horrorów dorzuciliby jeszcze znakomite Langoliery Stephena Kinga). Samolot ląduje w dziwnym miejscu, które powinno nie istnieć, by ulec stopniowej zagładzie, zaś z pobliskich chaszczy dochodzą potworne ryki. Wiadomo jednak, że w sytuacjach podbramkowych człowiek obraca się przeciwko bliźnim, tylko że i sami ludzie ulegają makabrycznemu przeobrażeniu. Dzieje się to w rytm łamanych kości, wypruwanych flaków i tym podobnych przyjemności, podanych przez autorów swobodnie i z odpowiednią klasą, jak na weteranów horroru przystało. Postępujący rozpad świata wraz z robinsonową sytuacją ocalałych prowadzi nie tyle do rozwiązania zagadki, co w kierunku ukarania winnych tak paskudnej sytuacji. Czyjeś gardło musi zostać rozpłatane. Banalność zakończenia okazuje się pozorna, podszyta gorzko-głębokim wydźwiękiem.
Najwyraźniejszą inspiracją wydaje się Graham Masterton, ale też nie umiem sobie przypomnieć, żeby ktoś wcześniej czerpał tak rozumnie z jego dorobku. Makabry jest tu niemało: ludzie zmieniają się w kanibali, noże rosną im z rąk, można też obudzić się z wyrwanym okiem w ustach, co splata się z wyobraźnią angielskiego horrorzysty. Z męskich erekcji na tych niespełna trzystu stronach można by zbudować płotek wokół domu uciech, lecz co z tego? Mastertonowość rodzimego duetu przejawia się w odważnym wykorzystaniu wszystkich, z pozoru nawet najbardziej dziwacznych pomysłów oraz obłędnym tempie książki, które nie słabnie mimo licznych przeskoków i retrospekcji. Nie jest to literatura dla każdego. Jednych odrzuci makabra, innych (raczej-inne) prawdziwie męskie widzenie świata, zbudowane na zdobywaniu, kochaniu i kumulacji podniet. Facet z perspektywy autora buzuje energią seksualną, a trapiące go porzucenie gotów jest odreagować w ramionach przygodnie napotkanej dziewczyny o odpowiednio wybujałych drugorzędnych cechach płciowych. Ale dawno też nie czytałem równie świadomej, wciągającej książki, nawet jeśli to opowieść o upiorach i wielkich biustach.
Wraz z Efemerydą, debiutem Stefana Dardy i (z odmiennych powodów) Pawła Palińskiego polskojęzyczny horror wchodzi w nową fazę, wyróżniającą się prawidłowym użyciem zebranego materiału. Krycz&Cichowlas wzięli temat poważnie, staranie oddając warunki pracy pilotów. W tym akurat ogrom detali nie męczy, lecz czyni grozę bardziej wiarygodną. Taka jest też ta powieść, makabryczna, przesadzona, zaskakująco sprawna, choć to sprawność rzeźnika, z lubością szatkującego ludzkie mięso.