Istnieje specyficzny rodzaj książek, zaliczanych do literatury kociarskiej – te z kolei przynależą do szerszego zjawiska w kulturze, czyli kociarskości właśnie. Mowa o filmach, komiksach, grach komputerowych, stronach, gazetach, a także zdrapkach, wierszykach w SMS-ach oraz filmach na wrzucie, oczywiście kotom poświęconych. Zjawisko to jest o tyle kłopotliwe, że osoba z zewnątrz, nie podzielająca sympatii do kotów lub zgoła kotom niechętna nie ma szans pojąć, o co właściwie chodzi. Można kombinować przez analogię: futrzana fascynacja pochodzi z tej samej bajki, co miłość do gadżetów w wypadku mężczyzn lub kolekcjonowanie figurek z porcelany (rzecz wyjątkowo, rzekłbym, babska).
Historia Deweya także jest paradoksem – ów maleńki kotek znalazł się w miejscu, w którym być nie powinien. Mowa o bibliotece publicznej w małym miasteczku na terenie stanu Iowa w USA, czyli mniej więcej tam, gdzie wiatr ma pętlę. Został nie tylko przyjęty i pokochany, lecz także sięgnął po status gwiazdy i dobroczyńcy w jednym. Mimo początkowych protestów – biblioteka to raczej dziwne miejsce dla kota – szybko zyskał akceptację, a rosnąca popularność przełożyła się w prosty sposób na wzrost czytelnictwa. Sam Dewey spędził swoje życie w cieple, otoczony miłością, dożywając niemal dwudziestu lat, czyli uzyskując status kociego matuzalema.
Kociarze rozpoznają w tej książce masę własnych emocji, od zauroczenia swoim pupilem, przez przyznanie mu statusu najbardziej wyjątkowej istoty na ziemi (po prawdzie, wszystkie koty są wyjątkowe), aż po zachwyt nad wydawałoby się prostymi czynnościami zwierzęcia: spaniem, mruczeniem i skakaniem po pudłach. Innymi słowy, zrozumieją, że nie są samotni ze swoją miłością.
Czytelnik wobec kotów obojętny znajdzie tutaj zgrabnie skrojoną opowieść o amerykańskiej prowincji – Myron i Witter z detalami rozpisują się nie tylko o zasadach funkcjonowania biblioteki miejskiej (będącej połączeniem wypożyczalni książek, czytelni i pośrednictwa pracy), ale i o detalach życia w Iowa. Ten biedny stan obserwujemy oczyma kota, a sam Dewey urasta do symbolu nadziei w czasach kryzysu. Spełnia funkcję kompensującą złą sytuację ekonomiczną, zdrowotną (odwiedzają go chore dzieci) i nie oszukujmy się, pomaga autorce w przejściu traumy po małżeństwie z alkoholikiem.
Istnieje zabawne rozróżnienie pomiędzy powieścią a książką. W tym konkretnie przypadku, Dewey jako powieść, czy też fabularyzowane wspomnienia nie broni się zupełnie, a to za sprawą sentymentalizmu i ckliwego, dość topornego języka. Nie znajdziemy tu też wielkich przemyśleń, akcji, ani dramatycznych sytuacji, ot, historia zwierzęcia, zwyczajnego miejsca, z Iowa w tle. Ale jako książka broni się świetnie, będąc prostą, wzruszającą historią o miłości i przywiązaniu, którym nie straszna jest nawet śmierć.