Początek przypomina stereotypową bajkę o miłości. Ona piękna, on przystojny. Poznają się, zakochują. Wpierw obserwujemy ich pierwsze, romantyczne uniesienia; później stabilizację, która nie przynosi rozczarowania. Szczęście kończy się nagle: Francois (Pio Marmai) ginie w wypadku samochodowym. Nathalie (Audrey Tautou) nie potrafi pogodzić się ze stratą ukochanego. Odcina się od świata, odrzuca awanse licznych adoratorów, poświęca jedynie pracy. Niedługo później dostaje awans: odtąd będzie szefową niezależnego działu. Trzy lata później jednym z jej podwładnych zostaje łysiejący, ubrany w ciuchy po dziadku, nieśmiały brzydal Markus (Francois Damiens).
Bracia Foenkinos opierają swój film na kontrastach. Z początku dostajemy typowe kino romantyczne. Słodkie i ładne, ale też do bólu sztampowe. Chwilę później tragedia wyznacza gwałtowny zwrot: Delikatność staje się filmem psychologicznym. Analizującym cierpienie bohaterki, mówiącym o żałobie, trudnej (i długiej) drodze powrotu do normalności. Także na tym etapie Foenkinosowie próbują zachować z lekka bajkowy charakter. By po chwili, wraz z pojawieniem się Markusa, sięgnąć po akcenty komediowe. Całość nadmiernie i niekoniecznie słusznie (to od dłuższego czasu choroba francuskiego kina o miłości) cytuje Jeunet’owską Amelię. Ale i tak poszczególne elementy okazują się udane.
Problem pojawia się, kiedy Foenkinosowie próbują łączyć je w jedną całość. Bajkowa umowność odbiera siłę wątkom dramatycznym. Humor serwowany jest oszczędnie, ale i tak do reszty zabija wiarygodność zachowań bohaterów. Spójność ma nadawać tytułowa delikatność. Z początku działa to wyśmienicie: zdruzgotana Nathalie potrzebuje czasu i zrozumienia. Ucieka przed światem, boi się otwarcie adorujących ją mężczyzn. Stojący z boku Markus powoli przywraca jej poczucie bezpieczeństwa itd. Tyle, że Foenkinosowie z ową delikatnością zwyczajnie przeszarżowali. Przenika ona każdy kadr, każe unikać gwałtownych zwrotów akcji, odziera rodzące się uczucie z jakiejkolwiek chemii. Z początku jest to subtelne, poetyckie, ale z czasem staje się nużące, pozbawione nerwu, dramaturgii. Pojawia się typowo telewizyjna maniera. W dodatku fajnie, że twórcy nie poszli na łatwiznę oddając rolę Markusa typowemu przystojniakowi. Tyle, że fizyczna nieatrakcyjność (by nie rzec szpetota) Damiensa w zestawieniu z wciąż zjawiskową urodą Tautou… zabieg sensowny, ale zwyczajnie przesadzony. Uwierzyć w tę miłość naprawdę nie jest łatwo.
W efekcie mamy sympatyczny, ale jednak film straconej szansy. Kino dla niepoprawnych romantyczek, uczciwa porcja ekranowego ciepła. I niestety nic więcej. A potencjał na owe „więcej” był.