Początek jest nieprawdopodobnie efektowny. Monumentalna (chociaż pozbawiona hollywoodzkiego nadęcia), blisko półgodzinna sekwencja przybliża jeden z mitów założycielskich muzyki współczesnej. To pieczołowicie zainscenizowana rekonstrukcja głośnej, zwieńczonej skandalem, wygwizdanej przez publiczność i koniec końców rozpędzonej przez policję premiery Święta wiosny Strawińskiego. Dla wielbicieli sztuki dwudziestolecia prawdziwy rarytas: zobaczycie nabuzowanego rodzącym się obłędem filigranowego Wacława Niżyńskiego, podpatrzycie manipulację prawdziwego enfant terrible epoki, impresaria Siergieja Diagilewa.
[photo position="inside"]20798[/photo]Dalej akcja przenosi się na salony, trwa brawurowa wręcz prezentacja wielkich postaci definiujących tamtą epokę. Strawińskiego zaakceptują jedynie salony najbardziej snobistyczne, w tej liczbie także i środowisko robiącej coraz większą karierę projektantki Coco Chanel. Zachwyca realizacja: fenomenalne scenografie, kapitalne kostiumy, autentyczne wnętrza wsparte nieśpieszną (kłania się tu włoski neorealizm z Viscontim na czele) narracją naprawdę zapadają w pamięć.
I kiedy wydaje się już, że obcujemy z naprawdę wielkim kinem, następuje załamanie.
[photo position="inside"]20800[/photo]Zmuszony do opuszczenia Rosji i wciąż jeszcze ubogi kompozytor przyjmuje ofertę słynnej Coco, która zaprasza go, by wraz z całą rodziną zamieszkał w jej obszernej, podparyskiej rezydencji. Do czego to doprowadzi domyśleć się nietrudno. Ale właśnie na tym etapie Kounen zawodzi. Romans dwójki geniuszy od początku grzęźnie w ekranowej nudzie. Brakuje mu emocji, nerwu, autentycznej chemii, wzajemnego przyciągania. Być może tak miało być, bo Kounen wyraźnie chce widzieć romans Strawińskiego i Chanel jako klasyczną relację wampiryczną. Oboje są dla siebie jedynie zachłannie czerpaną inspiracją, bodźcem, który natychmiast przekuwają w samodzielną kreację. I dobrze, ale w takim wypadku chłód powinien być dojmujący, wsparty przeczuciem nadchodzącej klęski itd. U Kounena widzimy jedynie z czasem coraz bardziej nużącą serię manierycznych scen.
Trudno powiedzieć cokolwiek więcej. Dla fanów Strawińskiego jest to jednak lektura obowiązkowa (chociaż, by zachować pozytywne wrażenie, radziłbym opuścić salę w połowie seansu).
[photo position="inside"]20802[/photo]Zwolennicy talentu Chanel również mogą być umiarkowanie, ale jednak zadowoleni (głównie dzięki konfrontacji z dalece gorszym, zeszłorocznym Coco Chanel). Zawiedzeni będą z pewnością Ci, którzy oczekują płomiennego romansu (tej konwencji Kounen najwyraźniej nie czuje). Dziwne to zestawienie. Ale ciekawe i koniec końców warte obejrzenia.