Wiedziony gasnącym już poczuciem pisarskiego obowiązku, Henry udaje się pod wskazany adres, a tam sklepik z wypchanymi zwierzętami. Autorem dramatu okazuje się stary taksydermista (czyli wypychacz zwierząt), o aparycji grabarza i takiej też uprzejmości. Natarczywie domaga się pomocy w pisaniu, a Henry, człowiek ciekawy i raczej słabego charakteru, nie umie odmówić. Odwiedza go, gadają sobie, a cały dramat – rozgrywający się na ogromnej, pasiastej Koszuli – jest w istocie wielką metaforą Holokaustu. Zwierzęta to Żydzi. Polujący na nich chłopcy są SS-manami. Tak mniej więcej się to toczy. W międzyczasie Henry’emu rodzi się synek, jego pies dostaje wścieklizny, a i taksydermista okazuje się kimś innym, niż podejrzewałby pobieżny czytelnik.
Powyższe, obszerne streszczenie nie wyczerpuje fabuły i sensów powieści Yanna Martela (tego od Życia Pi), ale warto je przytoczyć, by zrozumieć autorski zamysł. Beatrycze i Wergili powtarza w pewien sposób zamysł, na którym sparzył się Henry – jego klęska na tym polu wydaje się nawet asekuranctwem ze strony Martela. Tam esej i powieść, tu powieść, esej i jeszcze dramat na dokładkę, plus Flaubert w bonusie. Zakończenie to czysta literacka pulpa, z banalnym zwrotem akcji, pożarem, nożem w bebechy i odrodzeniem artystycznym bohatera.
Próba odnalezienia nowego języka opisującego Holokaust, czy głos, aby na ten temat już milczeć? Trudno stwierdzić. Art Spiegelman w słynnym Mausie posłużył się już zwierzęcą alegorią – myszy to Żydzi, Niemcy koty, Polakom przypadła przykra rola prosiąt. Martel dobudowuje pięterko do tego pomysłu. Dramat taksydermisty nie funkcjonuje przecież samodzielnie, będąc częścią większego tekstu. Nie jest nawet skończony. Poznajemy tylko jego fragmenty, zacytowane bądź streszczone. Następnie, w toku dyskusji ujawniają się komentarze, sugestie zmian, a także pytanie: czy wolno pisać w ten sposób? A jeśli wolno, to czy Henry’emu, skoro jest młody, zdrowy i zadowolony jak cholera?
Drugi trop wydaje się bardziej frapujący. Wskazują na niego makabryczne Gry Gustava zamieszczone na końcu książki. Prosty opis sytuacji obozowej wieńczy pytanie – co byś czytelniku zrobił? Ja nie wiem. Podobny dylemat musiał rozstrzygnąć sam Martel. Innymi słowy, Beatrycze i Wergili opowiadają o klęsce pewnej metody mówienia o zagładzie. Alegorie kończą się niepowodzeniem, nie sposób sięgać po gatunki: nie wyjdzie komedia, baśń, wojenny thriller. Pozostaje tylko nagie świadectwo, będące – celem zachowania prawdziwości – poza literaturą. Ta domaga się skrótu, metafory, określonej konstrukcji i tym podobnych. One, jak w wypadku każdego wielkiego nieszczęścia, okazują się przeszkadzać.
Wybór jednej z powyższych interpretacji pozwoli też uzyskać odpowiedź na pytanie: czy Beatrycze i Wergili to dobra, czy zła książka?