Płatny zabójca Jack (Clooney) popełnia błąd w trakcie realizacji zamówienia w Szwajcarii: wywiązuje się strzelanina, giną niewinni ludzie. Zmęczony życiem w poczuciu nieustannego zagrożenia Jack postanawia wycofać się z zawodu. Najbliższe zlecenie (polegające jedynie na skonstruowaniu nietypowego karabinu snajperskiego) ma być tym ostatnim. Za radą szefa (Leysen) bohater ukrywa się w małym włoskim miasteczku w górach Abruzji. Spaceruje po okolicy, podziwia widoki, zaprzyjaźnia się z miejscowym proboszczem (Bonacelli), romansuje z luksusową prostytutką (Placido). Wydaje się, że Jack odnalazł spokój. Ale jak nietrudno się domyśleć: jego profesja nie zalicza się do tych, z których można łatwo zrezygnować…
I chociaż jest to naprawdę dobry i ze wszech miar godny polecenia film, ja jednak mam z twórczością Corbijna pewien problem. Bezsprzecznie genialny jako autor wideoklipów Holender przenosi na grunt kina wrażliwość fenomenalnego stylisty. Otwarcie drażniło mnie to w budzącym powszechne zachwyty, ale i skrajnie przeestetyzowanym Control. Amerykanin to krok w przód: wszystko jest tu spójne, piękne obrazy odgrywają konkretną rolę. Ale nadal pozostaje we mnie pytanie o szczerość całej wypowiedzi. Wciąż widzę genialnego, wyrachowanego designera, który świetnie wie, jak poskładać poszczególne elementy, by robiły określone wrażenie. A ma to być wrażenie wielkiego, sięgającego głębi ludzkiej psychiki kina. I tu się nas oszukuje, bo takich rejestrów Amerykanin nie sięga. Co nie zmienia faktu, że jest jednym z ciekawszych kryminałów, jakie trafiły ostatnio na nasze ekrany.