Miłość w rytmie disco polo
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDiscopolowa dziewczyna nie nosi torebek od Armaniego, lecz waży więcej niż czterdzieści kilo i zna lepsze sztuczki niż te, które pokazano w „50 twarzach Greya”. Nie będzie kumpelą ani przyjaciółką, ale gorącą kochanką, ewentualnie dobrą żoną i owszem. W paradoksalny sposób łączy w sobie urok trzpiotki z twardością pancernej lochy. Mężczyźni lubią takie kobiety, a nawet takich potrzebują.
„Disco Polo”, prosty, sprawnie zrealizowany film w reżyserii Macieja Bochniaka w pierwszym weekendzie wyświetlania zgromadził ćwierć miliona widzów. Zespół Bracia Figo Fagot został wybrany przez zielonogórskich studentów na gwiazdę tegorocznych Bachanaliów, pokonując Comę, O.S.T.R. i Pezeta. Figo z Fagotem zapewne zagrają, choć nie muszą. Ich nagrania plasują się w czołówkach list przebojów, a zespół – wykonujący raczej wielkomiejską wariację disco polo – ma mnóstwo innych propozycji koncertowych. W chwili gdy piszę te słowa, wideo do „Megiery” niejakiego Sławomira uzyskuje status virala. Zacny Sławomir podbija serce za sprawą samego wizerunku. Ma bowiem wąsy, moher na gablocie i husarskie skrzydła przytroczone do tłustych pleców.
W dwadzieścia jeden lat od pojawienia się programu „Disco Relax” muzyka discopolowa uzyskała drugą młodość, poszerzając grono słuchaczy. Wciąż gromadzi publiczność w małych miastach i na remizach. Słuchają jej jednak studenci, menedżerowie i inne wykształciuchy. Gdy, w latach dziewięćdziesiątych, fantazjowałem o biuście Małgorzaty Werner, taka sytuacja była nie do pomyślenia.
[Wrzuta]http://basst.wrzuta.pl/film/4UVObvFgIqt/bracia_figo_fagot_-_bozenka_official_video&autoplay=true[/Wrzuta]
Disco polo było czymś godnym pogardy i wstrętnym. Muzyką dla buraków w gumofilcach. Potrzeba było dwóch dekad, aby ją docenić.
Czy aby na pewno? Każdy weekend spędzałem z „Disco Relax”, po części dla wspomnianych walorów pani Werner, po części z innych powodów. Wmawiałem sobie, że oglądam te potworne skądinąd wideoklipy, aby cieszyć się ich nieporadnością. Wyobrażałem sobie, że jestem lepszy, mądrzejszy. Program się kończył, a ja włączałem płytę z niemieckim heavy metalem czy czymś podobnym.
Na marginesie, warto wspomnieć, że „Disco Relax” był czymś więcej niż programem muzycznym. Oferował przetrwanie dla upadłych gwiazd, których nikt nie chciał. Nagrywał tam przecież Janusz Laskowski (ksywa „Złotówa”), swoje kawałki prezentował Bohdan Smoleń i Krzysztof Krawczyk. Ten ostatni dziś cieszy się statusem gwiazdy, wówczas jednak wrócił ze Stanów i przekonał się, że w Polsce nikt na niego nie czeka. Poza fanami Milano i Akcentu, rzecz jasna.
Siłą disco polo była autentyzm. Ci goście nie potrafili śpiewać ani grać, sadzili częstochowskie rymy, niemniej ich muzyka zawierała potężny ładunek pasji i szczerości – nawet jeśli była to pasja i szczerość młokosa po szkole specjalnej. Mało tego. Cała Polska usiłowała naśladować zespoły z Zachodu, czemu trudno się dziwić. Disco polo było pierwszą, prawdziwie „naszą” muzyką, wykorzystującą rodzimą scenerię i tematy bliskie sercu każdego polskiego chłopaka („majteczki w kropeczki, łochochocho!”). Łączyło muzykę ludową i podwórkową, gatunki niskie, lecz wyróżniające się wysokim współczynnikiem melodyjności. Czego więcej chcieć?
Niekiedy, siłę mierzy się słabością konkurencji. Polska muzyka popularna błyskawicznie zmieniła się w szambo. Twórczość grup takich jak Feel czy Budka Suflera z czasów „Bo do tanga trzeba dwojga” różni się od disco polo głównie za sprawą aranżacji i pretensjonalnego śpiewu, nie wyróżnia jej jednak autentyzm, lecz wyczucie koniunktury. W gruncie rzeczy, dobre melodie przeniosły się na prowincję. Nic dziwnego, że ludzie wolą oglądać wesołego Tomasza Niecika niż starych rockmanów i taneczne składy powstałe z inicjatywy warszawskich producentów.
Kluczem jest jednak coś innego – mianowicie zdrowe wzorce męskości i kobiecości, proponowane przez zespoły discopolowe. Zgoda, przeciętny muzyk wciąż ma wąsy i fryzurę w stylu czeskiego piłkarza, a złoty kajdan ginie w bujnym owłosieniu klatki piersiowej. Alternatywą jest jednak przesłodzony mięczak w stylu Justina Biebera, postać równie wiarygodna, co komiksowy superbohater. Innymi słowy, disco polo spełniło rolę inkubatora, przechowując w stanie niezmienionym polskiego mężczyznę, z jego wadami i zaletami. Taki chłop jest może nieokrzesany i pachnie wodą „Brutal”, za to zdejmie płaszcz, w rękę cmoknie, odprowadzi do domu i nie będzie wklepywał sobie kremu pod oczy. Potrafi dać w mordę, wypije morze wódki lecz się nie przewróci, a dziewczynie okaże szacunek wszędzie poza sypialnią. Taki model faceta-dinozaura, dobrego drania stanowczo znajduje się w defensywie.
Analogicznie, discopolowa dziewczyna nie nosi torebek od Armaniego, lecz waży więcej niż czterdzieści kilo i zna lepsze sztuczki niż te, które pokazano w „50 twarzach Greya”. Nie będzie kumpelą ani przyjaciółką, ale gorącą kochanką, ewentualnie dobrą żoną i owszem. W paradoksalny sposób łączy w sobie urok trzpiotki z twardością pancernej lochy. Mężczyźni lubią takie kobiety, a nawet takich potrzebują.
Między takimi ludźmi rozpościera się świat emocji prostych jak piosenki Shazzy i Bayer Full. Kochają się na zabój, albo właśnie się kochać przestali. Kasia wybiera między dwoma facetami, a Tomek ma aż cztery osiemnastki. Znikają niuanse i wątpliwości, miłość jest czysta, seks ostry, a zakończenie znajomości definitywne. Chłopy nie chowają urazy, lecz leją się po pyskach, piją wódkę na litry, lecz nie palą zioła i nie wciągają kokainy. W przaśnej rzeczywistości discopolowego teledysku nie ma biedy, bezrobocia i emigracji. To piękna, naiwna bajka. Dlatego ta muzyka przetrwała i każdy chce jej teraz słuchać.
Obawiam się jednak, że to już koniec. Wraz z filmem Bochniaka i sukcesami Figo Fagot naturalność i autentyczność disco polo odchodzi do przeszłości. Cwaniacy nauczyli się naśladować stare zespoły i odnoszą sukcesy parodiując ich dorobek. Niedługo stara gwardia się wykruszy i disco polo stanie się kolejnym, mdłym nurtem w polskiej muzyce. Fajne chłopaki i rumiane dziewczęta odejdą w zapomnienie, zastąpieni przez modeli i modelki.
Nigdy nie przypuszczałem, że będę żałował disco polo. A jednak – żałuję.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze