Ci cholerni studenci!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTydzień temu moja dzielnica zmieniła się w piekło. Spokojny dotąd blok trzęsie się od muzyki, a od ulicy niesie się ryk, jaki wydawać może jedynie bydło pędzone na rzeź. W weekendy miastem niesie się łoskot imprez plenerowych, nie można też wejść do knajpy, gdyż pełno tam młodych ludzi z laptopami. Nie da się nawet zrobić zakupów w spożywczaku.
Tydzień temu moja dzielnica zmieniła się w piekło. Spokojny dotąd blok trzęsie się od muzyki, a od ulicy niesie się ryk, jaki wydawać może jedynie bydło pędzone na rzeź. W weekendy miastem niesie się łoskot imprez plenerowych, nie można też wejść do knajpy, gdyż pełno tam młodych ludzi z laptopami. Za moich czasów leżało się na stołach. Na siłowni nie da się już ćwiczyć, gdyż wszystkie przyrządy opanowała kształcąca się młodzież. Siedzą na maszynach i ławeczkach, niezdolni do ruchu, zapewne sparaliżowani widokiem hantli leżących pod ścianą. Nie da się nawet zrobić zakupów w spożywczaku. Przede mną, niczym tasiemiec uzbrojony wije się ogonek brodatych młodzieńców i dziewczynek w bluzach dresowych. Potrafią dwadzieścia minut wybierać najtańsze piwo zapewne dlatego, by zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wydać na najdroższego energizera. Mogę zapomnieć o spokojnym popołudniu w bibliotece. Te france kształcą się masowo, tak jak szarańcza się roi. To jeszcze nic. Najgorsze dopiero przede mną.
Studenci zaaklimatyzują się i wyruszą w miasto. Zaczną się weekendowe szaleństwa związane z imprezowaniem do białego rana i różne inne draki. Student ma energię trzylatka i tyle też pije. Nic nie wie o świecie, lecz sądzi, że zjadł wszystkie rozumy i naprawiłby świat w kwadrans, gdyby tylko mu dali miliard dolców i butelkę wódki. Jego wiedza w zakresie relacji międzyludzkich, a zwłaszcza damsko-męskich ma poziom ekspercki. Henryk VI, George Clooney i Hugh Hefner powinni pobierać korepetycje od studentów, przynajmniej w tym zakresie. Student zna się na ekonomii lepiej niż Keynes z Miltonem Friedmannem, zgłębił sekrety nieba dokładniej niż Stephen Hawking i poznał tajemnice Ziemi lepiej niż glebogryzarka.
Miałem kiedyś znajomą, wyjątkowo piękną instruktorkę fitness. Dziewczyna ta dobrze znała życie. Spędziła je ze sterydziarzami, bandytami dużego i małego kalibru, spadami życiowymi i prostą żulerką. Jedynie o studentach nie chciała nic słyszeć i zawsze klęła jak szewc widząc ich pijane watahy przemierzające Rynek Główny w Krakowie. Chętnie rozmawiała z każdym napotkanym człowiekiem, lecz gdy okazywało się, że to student, natychmiast odwracała się ze wzgardą. Ten cham, ten debil, mówiła. Jej radykalny osąd wynikał z doświadczenia praktycznego. Otóż, zamieszkiwała w bezpośredniej bliskości akademików AGH. Telewizor, zrzucony z najwyższego piętra roztrzaskał się u jej stóp. Widziała kosze na śmieci płonące jak koksowniki, a nocą, pijany tłum dobijał się do bramy wiodącej na klatkę schodową, niesłusznie sądząc, że można tutaj kupić marihuanę albo pirackie gry komputerowe.
Takiej pogardy, takiej nienawiści do drugiego człowieka nie widziałem nigdy wcześniej ani później. Niemniej, doskonale rozumiem tę dziewczynę. Studenci są okropni. Piją więcej od meneli i przeklinają częściej niż oni, bez właściwej mądrym lumpom inwencji literackiej.
Mógłbym tak jeszcze długo. Właściwie chętnie spędziłbym życie plując jadem na studentów, skoro niesprawiedliwy kodeks karny zabrania rzucania w nich koktajlami Mołotowa. Tylko jedna, niepokojąca myśl mąci przyjemny stan totalnej nienawiści, w którym obecnie tkwię. Otóż jak przez mgłę przypominam sobie, że chyba tak trochę, odrobinkę, ociupinkę sam byłem studentem. Z otchłani wspomnień wyłania się ów letni dzień, kiedy dowidziałem się, że zdałem na studia i radość związana z tym wydarzeniem. Dalej, pora się przyznać, iż przez sześć lat mojej edukacji wyższej wyczyniałem wszystkie te okropności, z których słyną studenci: piłem na umór, darłem się po nocy, demolowałem własność publiczną i uprawiałem seks w miejscach niedozwolonych (okazjonalnie, niestety). Z kolegami byliśmy jak orki, plądrujące spokojny Rohan, jak wikingowie gnębiący przymorców, a byle lump z dworca stawał się przy naszej bandzie wzorem cnót wszelkich.
Doskonale pamiętam też dzień, kiedy znienawidziłem studentów. Było to, kiedy obroniłem pracę magisterską, porzucając w ten sposób ród Żaków i dołączając do przygniatającej większości Polaków dysponujących wyższym wykształceniem. Moja nienawiść do studentów pojawiła się natychmiast, jak siniak po ciosie w kły, trwa do dziś, wzrasta i ma się dobrze.
Najbardziej nienawidzimy tego, z czego wyrośliśmy. Tak to właśnie działa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze