Z tamtej strony tęczy
REDAKCJA • dawno temuNie było z czego robić sensacji, nie było czym się chwalić. Lecz politycznej większości było na rękę pokazać nasz marsz jako stan wyjątkowy, zamiast wydać trochę kasy i zdusić zapędy bojówkarzy w zarodku. Bezsensowna agresja i parodia patriotyzmu znów stały się wizytówką narodu. A chyba pora się zastanowić również nad tym, skąd w naszym kochanym słowiańskim ludku tyle frustracji…
Mam 28 lat, na warszawski marsz 11 listopada pojechałam z mężem i 8-letnim synem. Nie baliśmy się, bo nie było czego. Atmosfera była fajna, ludzie w różnym wieku. Nie maszerowaliśmy, jak lubiłyby sugerować media, ani z paniami w moherach, ani z narodowcami czy faszystami. Ci ostatni organizowali się osobno, na oko było widać, co szykują, lecz nie zaczepiali innych, niezainteresowanych rozróbą.
Miasto już od co najmniej 2 lat zna problem, a jednak go ignoruje. Niesłusznie Nieobalona Pani Prezydent zachowuje się niczym burmistrz Nowego Jorku – hardo ogłasza, że nikt nas nie wystraszy, będziemy odbudowywać tęczę na Placu Zbawiciela tyle razy, ile będzie trzeba… Znalazła się wielka orędowniczka gejów. Żałosne!
Jeśli można było zapewnić spokój marszowi Komorowskiego, choć był szyderczą powtórką pochodów pierwszomajowych z czołgiem w roli głównej, to czemu nie wystarczyło sił porządkowych dla imprezy tzw. opozycji? Jak można medialnie utożsamiać kiboli w maskach z regularnymi mieszkańcami stolicy? Jak można pokazywać nasz przemarsz jako zamieszki, bitwę i demolkę? Jak można nie reagować, gdy łobuzeria atakuje sanktuarium bezdomnych kontestatorów czy podpala obiekty miejskie?
Mieszkam w Śródmieściu od niedawna. Był to dla mnie drugi listopadowy marsz. Pierwszy niczego władz nie nauczył – rok temu też był powyrywany bruk, zniszczone auta, petardy i huk helikopterów nad głowami… Nazajutrz wielkie sprzątanie strat materialnych. Włodarze miasta i państwa doskonale wiedziały, co się „święci” na marginesach, bo już od początku weekendu usunięto blaszane wkłady z ulicznych koszy na śmieci. Tylko na tyle prewencji stać decydentów?
Chciałabym świętować po swojemu, w gronie ludzi, których akceptuję. Nie inaczej było tym razem. Przykro mi, że nie pokazano naszej radości, bezinteresowności, braku nienawiści, braku nietolerancji i strachu, tylko skupiono się na niewyżytych chuliganach. Kordony wyszkolonej policji na ryczących motorach winny były pilnować w ten dzień spokoju, odstraszać żulię, nie dopuszczać do podpaleń i innych ekscesów – a gdy już się zdarzyły, zapewnić interwencję odpowiednich służb. Przydaliby się też fachowi mediatorzy z megafonami, znający techniki oddziaływania na tłum.
Nie było z czego robić sensacji, nie było czym się chwalić. Lecz politycznej większości było na rękę pokazać nasz marsz jako stan wyjątkowy, zamiast wydać trochę kasy i zdusić zapędy bojówkarzy w zarodku. Bezsensowna agresja i parodia patriotyzmu znów stały się wizytówką narodu.
A chyba pora się zastanowić również nad tym, skąd w naszym kochanym słowiańskim ludku tyle frustracji…
Zdjęcia: Pudelek.pl
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze