Dziewczyna Pech, ale bez Bonda:)
REDAKCJA • dawno temuMiałam dwóch mężów i jednego chłopaka. Obecnie sprzedaję perfumy domokrążnie, moja szefowa to prężna laska z Krymu, zarabiam 150 zł dziennie, ale rodzice mają mi za złe, że pracuję „dla ruskich”. Ich zdaniem powinnam pójść po fundusze europejskie i założyć własny biznes. Może by tak biuro matrymonialne?
Miałam dwóch mężów i jednego chłopaka.
Pierwszy mąż był przystojnym, ogorzałym żeglarzem, Kusznierewicz to przy nim koszmarny brzydal:). Chciał mieć synów blondynów, kiedyś budować z nimi łódki, zabierać w męskie rejsy, a w domu ja – reklamowa Penelopa, w sumie też niebrzydka, prasująca z uśmiechem stosy puszystych białych ręczników…
Wyszło, że coś u nas z poczęciem nie tego. Badaliśmy się cztery lata, mąż okazał się płodny, ja – nie. Raz siedzimy sobie w kolejnej klinice w poczekalni na miękkich pastelowych fotelach, oglądamy prospekty… Mąż mówi nagle:
— Jak to kurwa jest, z kim ty się puszczałaś i czym cię zarazili, że nie możesz mieć dzieci?
W domu spakowałam worek (żeglarski), wrzuciłam kilka ciuchów i książek, wyszłam do taksówki. Nikt nigdy nikogo nie szukał. Dobiegałam trzydziestki, kończyłam zaocznie dziennikarkę.
Potem poślubiłam mojego boga. Pisał tak, że własne teksty wydawały mi się śmieszne. Ale dla niego pisanie było darem, nie pasją. Spełniał się i spalał gdzie indziej, miał kilka firm i kilka domów, pracował 16 godzin na dobę. Jego dziadek umarł na zawał, jego ojciec umarł na zawał, on umarł na zawał… Byliśmy razem sześć lat, ale w przeliczeniu na kawałek doby, to tylko dwa. Rodzinka poszła do sądu, aby uczynić ze mnie łowczynię spadków, czarną wdowę.
Skutecznie. Miałam niecałe 40 lat, on niecałe 60. Znów wezwałam taksówkę, zamieszkałam z zafrasowanymi wielce rodzicami.
Poznałam rówieśnika spod miasta, wdowca, bez dzieci. Mieszkał, jak ja, u rodziców, na lato miał kolibę. Wesoły, wyluzowany, bob budowniczy, traper. Spotykaliśmy się po lasach, dokarmialiśmy sarny, podglądaliśmy ptaki. W jego obecności wzięłam w ramiona osieroconego pasiastego dziczka i poryczałam się ze szczęścia. Z niepojętych dla mnie powodów imponowała mu moja praca i wyszło, że ma parcie na Warszawę. Nieszczęśliwie sprawił, że ja z kolei zapragnęłam zamieszkać z nim w niedźwiedziej gawrze…
Siedzimy sobie kiedyś w kawiarni z wi-fi, gapimy się na przechodzących ludzi. On mówi nagle:
— Jak to kurwa jest, że taka zdolna dziennikarka w wieku 43 lat nie ma w mieście własnej chawiry?
Nie miałam już nawet na taksówkę. Poszłam pieszo.
Obecnie sprzedaję perfumy domokrążnie, moja szefowa to prężna laska z Krymu, zarabiam 150 zł dziennie, ale rodzice mają mi za złe, że pracuję „dla ruskich”. Ich zdaniem powinnam pójść po fundusze europejskie i założyć własny biznes.
Może by tak biuro matrymonialne?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze