Znieśmy niewolnictwo!
REDAKCJA • dawno temuMam 32 lata i mnóstwo pary. Kocham to robić. Przyszedł sądny dzień... Przestałam ogarniać. Teraz wiem... Ludzie, nie przeginajmy. Nie dajmy się zaszczuć własnym wizjom sukcesu i spiskowym teoriom, nie bądźmy ich niewolnikami! Będzie, co będzie, nie ta robota, to inna. Żadne plany, marzenia, kasa nie są warte życia i zdrowia. Poczucie bycia niezastąpionym to największa bzdura ze wszystkich.
Pracuję w agencji eventowej. Ogarniam. Tfu, ogarniałam.
Mam 32 lata i mnóstwo pary. Kocham to robić. Przyszedł sądny dzień. U nas role są skrupulatnie rozdzielone, nikt nikomu nie wchodzi w kapustę, bo to źle widziane. „Poległam” na radzie naukowej dla przedstawicieli z 16 krajów. Miałam zapewnić podróż, powitanie, hotele, zagospodarować czas wolny, dopieścić.
Wszyscy przyjechali tego samego dnia. Każdą pieprzoną kanapkę czy bilet na koncert załatwiałam osobiście. Nikt z biura nie zapytał, czy pomóc, jak mi idzie praca 18 godzin na dobę i w ogóle, czemu wyglądam jak trup, ewentualnie zombie, i chwieję się na nogach.
Trzeciego dnia zasłabłam na posterunku. Zbuntował się system nerwowy, dostałam napadu bólu kręgosłupa i nóg. Akurat zestawiałam ze sobą stoły i artystycznie ustawiałam na nich catering dla 50 osób. Położyłam się na podłodze. Koleżanki i koledzy spanikowali. He he, czy można mnie w tym stanie dyskretnie wynieść do innego pomieszczenia, żeby wpuścić gości?
Mąż też ma odpowiedzialną pracę, ale wybiegł z niej, jak stał. Przyjechał po mnie taksówką, zabrał na pogotowie. Przedtem zbeształ ostro i spontanicznie kilkoro ludzi, którzy akurat przebywali ze mną w sali konferencyjnej, aż chciałam go walnąć. Dostałam końskie zastrzyki – przeciwbólowy i nasenny. Noc spędziłam w szpitalu.
Ranek był koszmarem. Cały grafik tylko w mojej głowie, kontakty w telefonie. Brak pomysłu, na kogo delegować dalszy ciąg zjazdu. Chciałam zadzwonić, ale miałam pustkę w mózgu. Mąż odebrał mi komórkę i schował do kieszeni. Dostałam 10 dni zwolnienia, a przecież nie mam etatu. Ból przeszedł jak ręką odjął, chciałam koniecznie iść do pracy. Mąż zastosował areszt.
W myślach układałam scenariusze: rada zawalona, totalny chaos, wywalają mnie, szef zaraz zadzwoni z mordą… Nasz kredyt leży w gruzach, bo może stanę się trwale niezdolna do pracy i będą jeszcze potrzebne pieniądze na rehabilitację? Momentalnie mi się od tego pogorszyło. Ze strachu wpadłam w konwulsje. Tym razem karetka przyjechała do domu.
To było miesiąc temu. Siedzę w domu, biorę antydepresanty. Z firmy nie odezwali się do mnie przez pierwsze dwa tygodnie. Z jednej strony fajnie, z drugiej – czy ja wiem? Rada odbyła się z sukcesem, nikt nie umarł z głodu ani z nudów na skutek mojej nieobecności. Chyba nie planują mnie zwolnić, ale w tej branży i w dzisiejszych czasach trudno powiedzieć. Lekarz nalega na co najmniej trzytygodniowe sanatorium. W sumie byłabym nieobecna dwa pełne miesiące… Nie wiem, co się stało, wiem tylko, że… jakoś przestałam się bać. I do nikogo z pracy nie mam żalu.
Ludzie, nie przeginajmy. Nie dajmy się zaszczuć własnym wizjom sukcesu i spiskowym teoriom, nie bądźmy ich niewolnikami! Będzie, co będzie, nie ta robota, to inna. Żadne plany, marzenia, kasa nie są warte życia i zdrowia. Poczucie bycia niezastąpionym to największa bzdura ze wszystkich. I z drugiej strony, nie należy od innych oczekiwać zbyt wiele. Niech sami dojdą do własnych wniosków w swoim czasie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze