Nie wywołuj zdrady z lasu
REDAKCJA • dawno temuMam 47 lat, tuż za sobą srebrne wesele. Dwóch synów na studiach, pracę, męża z małą firmą, którego widuję w tygodniu dwie godziny rano i dwie wieczorem. W naszym życiu były sprzeczki i większe wstrząsy. Czy była zdrada? Za męża nie powiem, bo nie wiem. Ja nie zdradziłam, chyba że tańce albo spacer w sanatorium to już zdrada. Czy słowa chronią przed zdradą, obietnice? Zadawanie pytań wprost? Szpiegowanie? Wąchanie ubrań? Uprawianie seksu 3 razy dziennie? Nie wydaje mi się. Wierzę, że rodzina jest jednak po coś, a zdrada to wyjątek i wielka, intymna tragedia.
Mam 47 lat, tuż za sobą srebrne wesele. Dwóch synów na studiach, pracę, męża z małą firmą, którego widuję w tygodniu dwie godziny rano i dwie wieczorem, oraz przez dwa tygodnie wspólnego urlopu – drugie dwa spędzamy osobno, bo ja się leczę na serce, a mąż lubi ryby i Mazury. Weekendy wiosenno-letnie mąż z synami i moim tatą spędza pod miastem, gdzie od kilku lat usiłują sklecić dla nas wszystkich dom, który by postał prosto chociaż do naszej śmierci… Ja w tym czasie piorę, sprzątam, kładę maseczkę, robię pedikiur. Banał.
W naszym życiu były sprzeczki i większe wstrząsy. Czy była zdrada? Za męża nie powiem, bo nie wiem. Ja nie zdradziłam, chyba że tańce albo spacer w sanatorium to już zdrada. Nigdy zresztą o takich rzeczach nie rozmawialiśmy. Czy to błąd, nieszczerość?
Pytam siebie i nie tylko siebie, ponieważ w każdej gazecie plotkarskiej a nawet ambitniejszej, psychologicznej, o tych zdradach się trąbi: jak zdradę rozpoznać, odkryć, jak się ustosunkować, jak przeżyć, jak wybaczyć, rozwodzić się czy nie… I rozmowy-rzeki ze zdradzonymi, w telewizji też. Wszystko na wierzchu, dla dobra innych nieświadomych, żeby wiedzieli, co robić w takiej sytuacji – na podstawie cudzych doświadczeń.
Jak wspomniałam, choruję na serce i nerwy mi szkodzą. Dlatego z premedytacją nie podsłuchuję rozmów, nie strzygę uszami, nie dzwonię do męża 10 razy dziennie, nie dotykam jego rzeczy i urządzeń, nie zaglądam do papierków. Przeszukuję tylko kieszenie przed praniem. Raz znalazłam w dżinsach zapałki z klubu, z dziewczyną w bikini na pudełku i nabazgranym numerem telefonu. Nic specjalnego nie pomyślałam, chyba coś w stylu: no ładnie, pewnie mąż zaprowadził trudnego klienta na piwo, żeby go zmiękczyć. Rano się okazało, że to spodnie syna. W ogóle na ten temat nie wspomniałam, bo po co, miał wtedy 22 lata.
Jedna czy druga koleżanka powie mi czasem, że jestem zimna, jeśli nie wiem, co to zazdrość. Inna – że naiwna jak nastolatka. Albo głupia. Przecież mąż jest swoim szefem, może w środku dnia wziąć auto, powiedzieć pracownikom, że jedzie na lunch, a pojechać do motelu z panienką. A najgorsze chyba, co usłyszałam w życiu, to że pewnie mam coś na męża, czym go trzymam za jaja.
Nic na niego nie mam, nawet przysięgi kościelnej, a w tej cywilnej o wierności dosłownie chyba nie mam mowy, nie pamiętam. Zresztą, czy słowa chronią przed zdradą, obietnice? Zadawanie pytań wprost? Szpiegowanie? Wąchanie ubrań? Uprawianie seksu 3 razy dziennie? Nie wydaje mi się.
Mąż jest człowiekiem małomównym, ale konkretnym, wie, czego chce. Wyszłam za niego, bo nie podobali mi się tacy, którzy chcą wszystkiego i plotą trzy po trzy, żeby to zdobyć. Mąż co jakiś czas mówi coś ważnego, np. że musi wyjąć z naszego konta jakąś sumę i kupić coś do firmy, bo nie spłynęły mu na czas pieniądze od klientów. Albo że nie pójdzie ze mną za tydzień do znajomych, bo musi podgonić księgowość. Wierzę mu, nie podważam ani nie sprawdzam, bo jak by wtedy wyglądało nasze życie? Kiedy ja mówię, że nie mogę lub nie chcę czegoś zrobić z takich a takich powodów, on również tego nie drąży, tylko przyjmuje do wiadomości. Jestem pewna, że gdyby któreś z nas znalazło sobie inną osobę, zostałoby to także powiedziane wprost i we właściwym czasie. Ale na razie nie mam podstaw, by snuć takie obawy.
Nie wiem, może dla kogoś wygląda to faktycznie jak naiwność, obłuda, zaślepienie, albo „układ”. Może mój mąż codziennie wyskakuje z pracy na randkę, na Mazury jeździ w celach erotycznych, a jego wyjazdy służbowe to przykrywka? Odnoszę wrażenie, że takie życie w strachu jest ostatnio na czasie, czyżby ludzi podniecało tego typu zagrożenie, bo się ze sobą nudzą? Mnie na przykład nudzą gierki. Wierzę, że rodzina jest jednak po coś, a zdrada to wyjątek i wielka, intymna tragedia. Po co ją prowokować własnymi frustracjami, podkarmiać życiem innych, powielać na babskich spotkaniach obiegowe opinie typu wszystkie chłopy to świnie? To ma być ta słynna solidarność kobiet? Nijak tego nie zrozumiem, a nawet budzi to we mnie niesmak.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze