Jadę sobie po pracy autobusem w kierunku przesiadkowym. Śnieżyca, wichura. Przy ruchliwej arterii dołącza do pasażerów drobniutka, rudowłosa, niemiłosiernie obładowana dziewczynka w okularach. Na oko może mieć zarówno 11, jak 14 lat. Szczerzy krzywe ząbki bez aparatu i bez kompleksów, okulary zlepione plastrem na piegowatym nosku, liche buty i kurteczka. Na ramieniu plecak-gigant i torba na laptop, ale bez laptopa. Na buzi liczne zadrapania, zimno na wardze.
Mała zasiada na wolnym miejscu naprzeciwko mnie i uśmiecha się jeszcze szerzej szarymi ząbkami.
- Nie wie pani, jaki autobus jedzie z pętli do Kopytkowa? Bo na 18.00 muszę być na Szkolnej, na spotkaniu z moim Maciusiem.
Odwzajemniam uśmiech i mówię szczerze, że nie znam Kopytkowa, ale można zapytać w zajezdni.
- Maciuś to mój ulubiony aktor – ciągnie mała ruda i zaczyna grzebać w torbie. Wydobywa wielki poplamiony zeszyt „do wszystkiego”. - Widzi pani? Byłam na spotkaniu w zeszłym miesiącu, mam autograf. Chciałam na okładce, ale mi otworzył na chybił trafił i o! Podpisał pod jakimś równaniem z matmy. No trudno...
Zerkam – ładna zamaszysta dedykacja od znanego trzydziestoparolatka.
- Kocham go – oznajmia dziewczynka. - Do normalnych facetów nie mam szczęścia. Jestem już po czwartym związku i czuję totalne zniechęcenie.
Uśmiecham się znowu i mówię żartobliwie:
- Wiesz, ja chyba w sumie nie miałam nawet czterech związków...
- Nic mi nie wychodzi – ciągnie mała, ignorując bolesne wyznanie starszej koleżanki. - Ci, co mi się podobają, to mnie nie chcą, a jak znowu ja się komuś podobam, to sama zrywam, bo mam dosyć. I tak w kółko...
- Faceci... wzdycham znacząco, starając się powstrzymać wybuch śmiechu. - Musisz być po prostu cierpliwa i szukać do skutku.
- Łatwo pani mówić – mówi ponuro malutka, wertując z rozmarzeniem zeszyt. - Ale - przynajmniej mam Maciusia... Polubił mnie, to było widać... Będę za nim wszędzie jeździć, jeśli dam radę. Napisał mi dedykację po imieniu, widziała pani? Andżelika... Trudno, z błędem ortograficznym... Przecież nie mógł wiedzieć, że przez „g”. - Patrzy na mnie z dumą. - Moje imię to jeden z wyjątków!
Dojeżdżamy na pętlę. Na zewnątrz dziewczynka wydaje mi się jeszcze mniejsza, a jej toboły – większe. Ale ma taką dzielną minkę i jest taka rozpromieniona... Macha mi i biegnie w kierunku jakiegoś pana w uniformie, niestrudzenie szukać autobusu do Kopytkowa...
Ja ruszam w swoją stronę, zanosząc się cichym śmiechem sama do siebie... Kiedyś muszę zejść do piwnicy, wyciągnąć i odkurzyć moją Anię z Zielonego Wzgórza... Ogarnia mnie wzruszenie. Mam 48 lat i nie okłamałam tej małej wiewióreczki – mężczyzna, z którym teraz jestem, to mój trzeci „chłopak” w życiu (wliczając byłego męża). Ania Shirley chyba pocałowała pierwszy raz swojego Gilberta tuż po studiach... A moja sąsiadka z autobusu, choć ciężko wzdycha i uważa się za weterankę relacji męsko-damskich, miała w sobie tyle romantyzmu i wrażliwości, nadal dziecięcej!
Czyż jej marzenia, jej uparta wędrówka na mrozie „śladami Maciusia”, nie są cenniejsze od wszelkich fejsów, tłiterów, smartfonów i różowych kurteczek puchowych po 400 zł sztuka, w których paradują stadami dzisiejsze Lolitki, spychając przerażonych „szaraków” z drogi?