Małym druczkiem
REDAKCJA • dawno temuDrogą mailową nasz kochany prezes zaprosił nas na firmową wigilię. Mail był ciepły i ozdobny, nawołujący do przyjaznych uczuć i wspólnego świętowania oraz modlitwy o lepsze jutro. Osobiście nie przepadam za manifestowaniem swojej wiary lub jej braku na forum pracowym, ale niech tam. Nie to mnie najbardziej walnęło. W zaproszeniu bowiem był haczyk, ukryty na samym dole, maleńką czcionką: wigilia ma charakter składkowy.
Drogą mailową nasz kochany prezes zaprosił nas na firmową wigilię. Mail był ciepły i ozdobny, nawołujący do przyjaznych uczuć i wspólnego świętowania oraz modlitwy o lepsze jutro. Osobiście nie przepadam za manifestowaniem swojej wiary lub jej braku na forum pracowym, ale niech tam. Nie to mnie najbardziej walnęło.
W zaproszeniu bowiem był haczyk, ukryty na samym dole, maleńką czcionką: wigilia ma charakter składkowy. Proszę o zgłaszanie potraw, jakie przygotujecie, do dnia takiego i takiego, do pani takiej i takiej… Co byście się nie zdublowali.
Dodam, że firma liczy ok. 40 osób, mieści się w wypasionym lokalu i w superlokalizacji, a parking dla wierchuszki wygląda jak tegoroczny salon samochodowy w Genewie. Umowy natomiast są śmieciowe, etaty symboliczne, zarobki ogółem – żałosne. Kilku naszych menedżerów dorabia po nocach jako fizyczni za całkiem rozsądną kwotę 2000 zł miesięcznie, która daje im pewien luz w spłacie kredytu hipotecznego i zakupu drożejącej benzyny. Wychodzi to lepiej niż zmiana pracy na inną.
W naszej firmie bywało już różnie. Obniżono nam pensje, wyrzucono kilka osób z oszczędności — by następnie zatrudnić na ich miejsce członków rodziny prezesa, odcięto dostawy wody, kawy, cukru i mleka… Jakoś nikt się nie buntował.
W tym roku jednak wskazana pani nie otrzymała ANI JEDNEGO maila z propozycją potrawy składkowej. Chodziła stropiona po pokojach i pytała, co jest… Kryzys – odpowiadaliśmy zgodnie. Ktoś miauknął, że prezes nas zaprasza za nasze i to trochę nie halo. Pani zaoponowała, że przecież robimy to dla siebie nawzajem, dla atmosfery, a nie dla prezesa.
I owszem, robimy. Umówiliśmy się na wieczór w pubie, na wspólne posiedzenie przy śledziku. Każdy zapłaci za siebie. Ale za prezesa nie, bo nie został zaproszony. Ot, taka nasza chwila solidarności, którą można krytykować. Ale najpierw warto pomyśleć. Czy nawet przy wigilii damy się władzy nabić w butelkę?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze