Wirtualne konwalie
REDAKCJA • dawno temuCzy kobieta, która sama sobie kupuje kwiaty z okazji imienin, jest przegraną frajerką? Parę osób usiłowało mi wczoraj coś takiego zasugerować. Od prawie czterdziestu lat każdy, kto mnie zna, wie, że kocham konwalie. I że w moje imieniny one specjalnie dla mnie wypełzają na świat, żeby na rogach ulic mogły je sprzedawać różne sympatyczne babcie. Dostałam wczoraj łącznie 12 maili i esemesów z życzeniami. W czterech z nich były… zdjęcia konwalii. Za rok dostanę pewnie nie zdjęcia konwalii, tylko linki do zdjęć. Ale choćbyśmy skolonizowali Marsa, ja w takiej sytuacji zawsze kupię sobie prawdziwe.
Czy kobieta, która sama sobie kupuje kwiaty z okazji imienin, jest przegraną frajerką? Parę osób usiłowało mi wczoraj coś takiego zasugerować.
Imieniny były moje, to ja jestem tą kobietą. Od prawie czterdziestu lat każdy, kto mnie chociaż trochę zna, wie, że kocham konwalie. I że w moje imieniny one specjalnie dla mnie wypełzają na świat, żeby na rogach ulic mogły je sprzedawać różne sympatyczne babcie (lub dziadkowie)J. Sprzedają je jak co roku, mimo że nastał XXI wiek.
Zrobiłam małe podsumowanie. 20 lat temu – spontaniczna impreza na 70 osób. Pięć lat później już „tylko” na 50. Po mojej trzydziestce – około 20 osób zainscenizowanych w fajnej knajpie, gdyż dom nagle zrobił się za ciasny… I tak, mniej więcej z każdą pięciolatką, moje coroczne imieninowe morze konwalii wysychało powolutku.
Aż w tym roku znikło całkiem. Dostałam wczoraj łącznie 12 maili i esemesów z życzeniami. W czterech z nich były… zdjęcia konwalii. Natychmiast przypomniałam sobie takie spotkania z psychologiem, poświęcone tzw. wizualizacji. Wyobrażać sobie pozytywne rzeczy, żeby poczuć się dobrze, dowartościować się. Snuć najbardziej wyszukane fantazje ze sobą w roli głównej lub nie, grunt, że poprawiające humor.
No i ja próbowałam sobie wczoraj wyobrazić zapach konwalii. Taki prawdziwy, duszny, omdlewający, nie z perfum, lecz z niepozornego zielonkawobiałego bukieciku wątłych kwiatków. Nie udało się. Wkurzyłam się i wracając z pracy o 20.00, kupiłam sobie po drodze konwalie od sympatycznej babci. Trzy bukieciki związane razem dla okazałości. Natychmiast przestałam być wkurzona!
W domu mąż pyta: Ładne, dostałaś od dziewczyn w pracy?. Nie – mówię. – Sama sobie kupiłam. Zwariowałaś? – zapytał mąż retorycznie. – Sama sobie kupujesz kwiaty? Po czym poszedł do kuchni i hojnym gestem otworzył mi butelkę łomży miodowej za 3,90 z kaucją. Na co dzień kupuje co najwyżej puszkowego volta za 2,20… Poczułam się uhonorowana. Nawet jeśli łomża była z okazji półfinału Manchesteru z kimśtamJ.Później zadzwoniła mama z życzeniami. Dużo dostałaś kwiatów? – spytała mimochodem. Znam ten niewinny głosik weteranki pracowych przyjątek. Żadnych – odparłam zgodnie z prawdą. – U nas w biurze bibki są źle widziane i się ich po prostu nie urządza, mówiłam ci o tym sto razy. Mama westchnęła teatralnie: Pleciesz. Po prostu na wszystko trzeba sobie w życiu zasłużyć.
Bo wiecie… One naprawdę pachną. A fotografie nie. Za rok dostanę pewnie nie zdjęcia konwalii, tylko linki do zdjęć. Ale choćbyśmy skolonizowali Marsa, ja w takiej sytuacji zawsze pójdę sobie, za przeproszeniem, na róg, i kupię prawdziwe.
No to jestem przegraną wariatką czy nie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze