Dzień warszawiaka=dzień świstaka
REDAKCJA • dawno temuKiedy wieczorem wczołguję się do łóżka, jestem tak zmęczona, że nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok i zastanawiam: co takiego jest w moim mieście, że wbrew piosence ono po prostu nijak nie da się lubić? Wiem, że warszawiacy skarżą się na przyjezdnych, a przyjezdni – na warszawiaków. Kto jednak tak totalnie zepsuł to miasto? Czy to wszczepiony gen komunizmu? Wszystko tutaj jest niewykonalne lub bolesne, bo nikt nie lubi tego, co robi, nie ma w sobie życzliwości i otwartości. Jeden przeciętny warszawski dzień daje mi tak w kość, że mam ochotę zwiać na bezludną wyspę.
Kiedy wieczorem ok. 23.00 wczołguję się do łóżka, jestem tak zmęczona, że… nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok i zastanawiam: co takiego jest w moim mieście, że wbrew piosence ono po prostu nijak nie da się lubić?
Urodziłam się tutaj i nigdy nie mieszkałam gdzie indziej w Polsce, nie mam więc porównania. Wiem, że warszawiacy skarżą się na przyjezdnych, a przyjezdni – na warszawiaków. Kto jednak tak totalnie zepsuł to miasto? Nie mam pojęcia. Jeden przeciętny warszawski dzień daje mi tak w kość, że mam ochotę zwiać na bezludną wyspę. Mam wrażenie, że bez względu na ilość posiadanych (lub nie) pieniędzy oraz kontaktów wszystko tutaj jest niewykonalne lub bolesne, bo nikt nie lubi tego, co robi, nie ma w sobie życzliwości lub choćby otwartości.
Przez 3 tygodnie usiłowałam załatwić naprawę telewizora moich rodziców – to kineskopowy philips 26 cali, zatem wielki i ciężki grzmot, ale rodzice go kochali. Wszystkie reklamujące się punkty usługowe z tej branży żądały bezwzględnie… przywiezienia telewizora! Dojeżdżamy tylko do plazm – wyjaśnił mi ten i ów fachman z właściwą dla fachmanów logiką. Jako rodzina niezmotoryzowana nie byliśmy w stanie tego fenomenu pojąć, ostatecznie kupiłam rodzicom za 200 zł niemal identyczny egzemplarz w Internecie… Sympatyczny starszy pan przywiózł nam go gratis ze swojej działki. Żeby było jasne – był spod Warszawy:-).
Sąsiadowi wyłączono prąd i zdjęto licznik, ponieważ bardzo długo zalegał z opłatami. Zwrócił się do mnie z flaszką i z propozycją przeciągnięcia prowizorycznego kabla z mojego do ich mieszkania przez kuchenne okna (w tzw. galeriowcu). Odmówiłam, ponieważ jestem legalistką. Sąsiad sprytnie udał, że się nie obraził, ale od następnego dnia zaczął podrzucać mi na wycieraczkę odchody swojego psa. Jako że to nie serial CSI, tylko zwykłe szare życie, nie mogłam go ani przyłapać, ani oddać g***a do analizy porównawczej. Musiałam zaczekać, aż się znudzi. Gdy to wreszcie nastąpiło, ustawił dla odmiany przed moim oknem kuchennym trzy półtorametrowe tuje w donicach. Jestem w trakcie interwencji w administracji, ale – moją skargę przyjęto chłodno i jakby drwiąco…
Wczoraj wiozłam do pracy wielkie pudło po pizzy XXL, które obiecałam koleżance – chciała je fantazyjnie okleić i zapakować komuś dowcipnie prezent. Niosłam je pod pachą. Przed wejściem do metra poczułam się nieswojo, gdyż stał tam samochód straży miejskiej, a ja się tych samochodów panicznie boję. Popełniłam błąd taktyczny: zawahałam się. Przystanęłam przy ławeczkach i zaczęłam niezdarnie szukać karty miejskiej po kieszeniach, szamocąc się z pudłem. Natychmiast zdybał mnie dziarski młodzian z auta. Wskazał oskarżycielsko na stojący obok kamienny śmietnik i zapytał; Czy pani ma zamiar zrobić to, co myślę, czyli wepchnąć to pudło do kosza publicznego?. Nie miałam. Ale do pracy dotarłam spocona ze strachu niczym nieudolny przestępca.
Wszyscy moi znajomi, którym udało się oddalić od stolicy choćby o 20–30 kilometrów, są pogodni, wyluzowani i nawet nieźle znoszą codzienne dojazdy w korkach. W miejscowościach-satelitach czują się jak w małych rajach. Warszawa jest dla mnie brzydka, droga i nieprzyjazna. Czy to wszczepiony gen komunizmu tak trwale ją zniszczył, bardziej niż wojna – czy może ja — jedna jedyna — mam po prostu pecha i co krok włażę na skórkę od banana? :-)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze