Mandalay!
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuMandalay! Miasto znane z piosenek i powieści. Dojechaliśmy tu wreszcie, choć droga wydawała się niekończącym się koszmarem. Tyle kurzu i własnego potu nie zjadłam nigdy. Pierwsze złe wrażenie mija, gdy tylko ruszamy się z zatłoczonego miasta. Kilka kilometrów za miastem jest tekowy most U Bein.
Mandalay! Dojechaliśmy tu wreszcie, choć droga wydawała sięniekończącym się koszmarem. Tyle kurzu i własnego potu nie zjadłamnigdy.
Miasto znane z piosenek i powieści na początku wydaje sięprzygnębiające i śmierdzące. W głównej mierze za sprawą hotelu oniskim stropie i podłodze tak brudnej, że żałuję, iż nie potrafięlatać. Zresztą pierwsze wrażenie mija, jak tylko ruszamy się zzatłoczonego miasta.
Kilka kilometrów za miastem jest tekowy most U Bein, długi na 1200 m.Jest za późno, żeby wynająć łódź i obserwować zachód słońca zwody, więc musi nam wystarczyć spacer po chybotliwych deskach. Trochęto ekstremalne przeżycie. Most jest wysoki i wąski, nie ma barierek, coprzy mijaniu z innymi turystami i mnichami czasami przyprawia o palpitację serca. Lepiej nie patrzeć w dół. Zresztą nie ma po co?Wieczór na moście, w świetle zachodzącego słońca, to pięknyspektakl. Są tu kobiety sprzedające ptaki. Za parę kyatów można im -sowom i wróblom zwrócić wolność i pomyśleć życzenie. Można teżkupić torebkę z ziaren arbuza lub drewniane figurki Buddy. Zawsze chętnido rozmowy są mnisi, którzy sami zaczepiają turystów, by poćwiczyćswój angielski.
Jednak najważniejszy jest sam most, zamglone pola w oddali i łodziepowracające do domu o zmierzchu. Piękna, krótka chwila. Szkoda, żedzień się kończy. Dobrze, że jutro będzie nowy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze