Umowa na seks
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNie jest prawdą, że związek oparty wyłącznie na seksie ma szansę przetrwać, za to związek, w którym ludzie miłości nie uprawiają, skazany jest na klęskę. Być może istnieją pary, kochające się gorąco mimo kilkudziesięcioletniego stażu i może nie znają znudzenia. Takich jednak nie spotkałem. Chciałbym znać sześćdziesięciolatków, siedemdziesięciolatków i jeszcze starszych, kochających się radośnie i sprośnie, choćby jako dowód na to, że czas może zostać oszukany.
Nie jest prawdą, że związek oparty wyłącznie na seksie ma szansę przetrwać, za to związek, w którym ludzie miłości nie uprawiają, skazany jest na klęskę. W piekle rozwodników zawodzą potępieńcy, którzy ze swojej winy przestali współżyć.
Ludzie wiążą się ze sobą z dwóch powodów: żeby się wspierać i żeby ze sobą współżyć. Dlatego też, nie każdy do związku jest stworzony, stąd mamy mnichów i sercołamaczy. Znamy przecież ludzi wielkich i pancernych, taki przebije każdy mur łbem własnym lub cudzym, pójdzie na giełdę ze stówką i wróci milionerem, urżnie się i napisze nowego Moby Dicka, wymyśli riff lepszy niż ten w Smoke on the water a Christina Ricci przyjedzie dla niego do Polski. Takiemu trwanie w związku wyraźnie by przeszkadzało. Raz, że zawieranie nowych znajomości o charakterze erotycznym przychodzi tak łatwo, jak Gołocie opad na deski; dwa, że związek kojarzyć mu się będzie ze związaniem, słusznie zresztą; trzy – nie potrzebuje żadnego wsparcia, umie bowiem wszystko, a jeśli nie umie czegoś, wkręci sobie, że to akurat jest niepotrzebne. Piszę: „on”, ale tego rodzaju przeboje spotykamy wśród obu płci, zwłaszcza odkąd era tender i internetowego porno ukręciła facetom jaja.
Przykład odwrotny, bardzo mi bliski, gdyż na mnie zbudowany. Istnieją ciamajdy tak szczególne, że zwiemy je generatorami nieszczęść, taki ktoś połamie sobie palce nawet na papierze toaletowym. Kiedy jeździłem stopem, moich kierowców nieustannie łapała policja, więc przesiadłem się do pociągów: kilka z nich zdechło, jeden nawet spłonął, zdarzyła mi się propozycja rozboju, targanie niepełnosprawnej na plecach przez przedział, a nawet i trup – niedowiarków zapraszam na katowicki cmentarz. Nieustannie psują mi się komputery, mój jeden kot jest upośledzony umysłowo a drugi połamał się i nie urósł, nie mogę też zasnąć, jeśli nie zrujnuję komuś życia. Jak każdy generator nieszczęść nie pojmuję czemu tak się dzieje, więc od rana do nocy łażę wściekły, składając w wolnych chwilach kuplety o mordowaniu, innymi słowy życie ze mną jest torturą, zdolną odstraszyć nawet świętych.
Poza tymi radykalnymi przykładami, istnieje szerokie pasmo ludzi w miarę zdrowych, ci trwają w swoich związkach przez dziesięciolecia, wspierając się wzajemnie, kłócąc się, wrzeszcząc i godząc, słowem, targając wózek życia, który jakoś łatwiej przeciągnąć we dwoje. Pewne rzeczy nie ulegają zmianie: zawsze znajdą się gary do pozmywania i nigdy nie będzie tak, że pieniędzy starcza na wszystko, zaś gdy dzieci przestaną przysparzać zgryzot, rozpocznie się mordęga z zastępem wnuków. Zdrowie sypie się w tak przedziwny sposób, że jak jedno niedomaga, to drugie, najczęściej, tryska energią, potem następuje zmiana, zmian sekwencja, którą wieńczy dopiero pogrzeb. Tylko jedna rzecz pojawia się i znika, mianowicie seks.
Jestem przekonany, że jeśli ludzie mają być ze sobą, to muszą współżyć – zasada ta nie dotyczy sytuacji choroby lub, na przykład, ostatnich miesięcy ciąży, choć nie wątpię w istnienie par, które odchowawszy oseska nigdy nie wróciły do wzajemnych uścisków, jako do czynności niegodnej ludzi poważnych. Tymczasem, przyjemna w gruncie rzeczy czynność znajduje się w wyraźnej defensywie.
Oczywiście, kochają się nastolatki, mężczyźni którym kryzys wieku średniego rzucił się na mózgi śmigają po domach uciech, czy też kończą w ramionach kolejnej Isabel, kobiety znajdują sobie młodszych kochanków lub robią na drutach – kto tam to wie. Wydaje się jednak, że w długoletnim związku właśnie seks jest czynnością, którą utrzymać najtrudniej. Przyczyn tego nieszczęścia, tego zaniku radości wymiany płynów jest tak wiele, że mogą nas zasypać.
Seks przynależy do sfery przyjemności i nawet w małżeństwach nie działa już na prawach obowiązku: tych zaś mamy całe mnóstwo. Przyjemność nigdy nie jest koniecznością, zwłaszcza w miłej nam, Polakom, sferze umartwiania, znajdziemy go gdzieś daleko, za niecierpiącym zwłoki dramatem niewyrzuconych śmieci, rachunkiem, gotowaniem, sprzątaniem, całą tą masą prostych czynności zdolnych zmienić życie w piekło z samego faktu swej konieczności. Człowiek po ich spełnieniu jest zwyczajnie umordowany, a że dzikie pożądanie oswaja się z biegiem lat, wybór pomiędzy figlowaniem z partnerem a pilotem do telewizora nie jest wcale oczywisty.
Do tego, skoro już narzekam, dochodzi porno, stworzone z myślą o nastolatkach i samotnych staruszkach: Marilyn Manson z przerażeniem wspominał, jak odkrył, że jego dziadek masturbuje się w specjalnie przygotowanym do tego, piwnicznym pomieszczeniu. Dziś już porno kręci wszystkich i trudno się dziwić, by ten rodzaj podniety nie zaczął stanowić alternatywy dla starzejącego się partnera. A że onanizm to ponoć nie zdrada, ludzie odsuwają się od siebie.
Pewne rzeczy zwyczajnie nam umykają: zanik współżycia nie dokonuje się w ciągu jednego dnia, ale stopniowo i w ukryciu. Nie padają deklaracje, ale coraz częściej strony zdradzają oznaki zmęczenia w skutek czego jedno gra w pasjansa, a drugie wściekłe czeka w łóżku. W końcu oducza się wściekać, a uczy zasypiania. Bywają okresy ożywienia, koniec końców jednak, aż strach zerknąć w przeszłość i liczyć numerki. Wyjdzie jeden na kwartał – no i do czego przyda się ta wiedza?
Znam szczególny przykład pary, która zawarła żelazną umową małżeńską, otóż, współżyją regularnie i bez żadnych wyjątków, powiedzmy, w poniedziałki, czwartki i niedziele, w domyśle, niedzielne figlowanie jest dłuższe i bardziej wyuzdane. Wiadomo, święto. Metoda ta, wpędzająca mnie w niekłamane przerażenie, ma jednak przynajmniej pozór skuteczności, a to ze względu na zasady dodatkowe. Żadna strona nie może wykonać jakiegoś straszliwego draństwa w rodzaju urżnięcia się ponad miarę albo włożenia skarpetek nie do pary. W innym wypadku, nici z ruputupu. Jeśli jednak obie strony zachowują się na medal, mają wyczyszczone paznokcie, wyrwane włosy z nosa, a podłoga błyszczy niczym zad pawiana, a mimo to dochodzi do odmowy współżycia, to ta strona, która odmawia traci wszelkie prawa w związku. Można by ją nawet za drzwi wystawić i na pewno pójdzie spać bez kolacji.
To rozwiązanie budzi we mnie odruchowy sprzeciw – redukuje seks do prostej wymiany płynów i spuszczenia ciśnienia z człowieka. Mamy piątek, jest szesnasta: chodź tu Stasiu, skoro już trzeba. Prawdopodobnie nie byłbym w stanie żyć w ten sposób i uznałbym, że już onanizm stanowi mniejsze upokorzenie. Prawdopodobnie, ale nie na pewno.
Jasną stronę tej metody ujawnia prosty fakt, że tych dwoje wciąż współżyje, mimo stosunkowo podeszłego wieku, czego nie da się powiedzieć o wielu ludziach na progu emerytury. Zresztą, w świecie przesyconym seksem w ogóle nic nie wiadomo o seksie seniorów, jakby ten rodzaj przyjemności należał się tylko ludziom o pięknych ciałach. I może ta okrutna, pozornie prostacka metoda okazuje się jedyną szansą na zachowanie współżycia, uniknięcie zdrady lub popadnięcia w autoerotyzm.
Być może istnieją pary, kochające się gorąco mimo kilkudziesięcioletniego stażu i może nie znają znudzenia. Takich jednak nie spotkałem, tę tak. I moja niezgoda, podbudowana czystym instynktem wynika z młodości, otóż jestem gówniarzem, który nie umie zgodzić się na starość jako taką, w tym także na ten, dość cyniczny przejaw tego przykrego stanu. Zarazem chcę sześćdziesięciolatków, siedemdziesięciolatków i jeszcze starszych, kochających się radośnie i sprośnie, choćby jako dowód na to, że czas może zostać oszukany.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze