Fashion victim mimo woli
URSZULA • dawno temuPłaszczyki à la lata 60., kwieciste tuniki, wąskie dżinsy wkładane w kozaki, swetry w paski, balerinki z kokardką, na włosach opaski w grochy. Tak wyglądają wszystkie dziewczyny na ulicach, tak wyglądają manekiny na wystawach sklepów. Niestety, na moje wielkie nieszczęście, tak wygląda również asortyment wszystkich sklepów odzieżowych.
Chyba każda kobieta chce mieć swój styl i w tłumie identycznie ubranych fashion victims świecić swoim własnym, niepowtarzalnym blaskiem. Nie wszystkie jednak wiedzą, jak to osiągnąć. Zagubionym owieczkom służą pomocą magazyny kobiece. Aż roją się od nagłówków: „Znajdź swój styl” i „Tej zimy bądź sobą!”, po czym następuje dwudziestostronicowy przegląd światowych modowych top trendów. Plus, oczywiście, adresy sklepów.
Nic więc dziwnego, że wszystkie czytelniczki kolorowych pisemek, które „odnalazły swój styl”, wyglądają identycznie. Co sezon posłusznie wymieniają całą zawartość swoich szaf i kupują jak leci wszystko to, co oferują sklepy. Kiedy tylko pojawi się nowa kolekcja w H&M i Orsay, po kilku dniach ulice zapełniają się identycznie wyglądającymi panieneczkami.
Niestety, mimo że wcale nie mam zamiaru przeistaczać się w manekin ze sklepowej wystawy, także jestem czasem zmuszona udać się na ubraniowe zakupy. Na przykład jesienią, kiedy okazuje się, że moje zimowe kozaki po mamie zupełnie się już rozpadły, a kraciasty płaszczyk noszę już piąty rok. Albo kiedy napotkany przypadkiem na korytarzu szef, obrzucając krytycznym spojrzeniem moją pomarańczową sukienkę wygrzebaną na jakimś pchlim targu, zauważa:
— Chyba do pracy powinnaś ubierać się odrobinę mniej alternatywnie?
Wtedy właśnie nadchodzi czas na wielkie zakupy. Nie budzą one jednak mojego entuzjazmu. Wręcz przeciwnie - długo zbieram się w sobie, po czym ruszam do najbliższego centrum handlowego. Oczywiście wolałabym zrobić rundkę po swoich ulubionych lumpeksach, tam zawsze wygrzebie się coś ciekawego, tyle że jest to najczęściej zupełnie przypadkowy ciuch i istnieje zbyt duże ryzyko, że zamiast poszukiwanego płaszcza i butów, przyniosę do domu kuchenny fartuszek i suknię balową. A w centrach handlowych wiadomo — jest dużo sklepów w jednym miejscu, a ja najczęściej wiem dokładnie, co chcę kupić, więc zawsze mam nadzieję, że uporam się ze wszystkim stosunkowo szybko. Niestety, wyprawa na zakupy najczęściej przeradza się w niekończący się koszmar.
Tak było również przy okazji tegorocznych jesiennych zakupów. Na początku weszłam do sklepu z dżinsami.
– Potrzebuję granatowych, klasycznych dżinsów – wytłumaczyłam ekspedientce w kwiecistej tunice. – Prostych, ale nie obcisłych. Bez żadnych bajerów, przetarć, dziur i odbarwień.
Dziewczyna spojrzała na mnie w osłupieniu, po czym przyniosła obcisłe, czarne spodnie, zwężane na dole. – Najnowsza kolekcja – objaśniła z uśmiechem.
Cierpliwie powtórzyłam cały opis. Rozłożyła bezradnie ręce.
W kilku sklepach historia się powtórzyła. W końcu w którymś tam przybytku z rzędu ekspedientka wyciągnęła z dolnej półki coś, co w pewnym stopniu przypominało spodnie, których szukałam. Udałam się do przymierzalni. Dżinsy może nie były idealne, ale byłam dziwnie pewna, że nic lepszego nie znajdę.
— I jak leżą spodenki? – dopytywała się uczynna sprzedawczyni.
– Świetnie. Wezmę je – odpowiedziałam.
Kiedy wyszłam z przymierzalni, ekspedientka, próbując mnie chyba pocieszyć, powiedziała:
– Może je pani spokojnie kupić. Ja widziałam ostatnio na mieście kilka dziewczyn w takich spodniach.
Uff, naprawdę odetchnęłam z ulgą. Niestety z płaszczykiem, butami i całą resztą nie poszło już tak łatwo. Co mam zrobić, jeżeli dobrze wyglądam raczej w dopasowanych ciuchach, a w ciążowej tunice z paskiem pod biustem i takimże płaszczu, które widnieją na wystawie każdego sklepu, prezentuję się zupełnie idiotycznie? Co począć, jeżeli lubię buty z ostrymi czubkami, a można dostać tylko takie z okrągłymi?
Coraz bardziej zmęczona i zakręcona nieustającymi zapewnieniami sprzedawczyń, że „to teraz jest najmodniejsze” i „świetnie pani w tym wygląda”, wróciłam do domu z łupem w postaci modnych kozaczków z futerkiem i kilku kwiecistych tunik. Płaszczyk na razie sobie darowałam.
W domu wyciągnęłam z toreb kupione właśnie ciuchy i rozpoczęło się wielkie przymierzanie. Niestety, kiedy w pobliżu nie kręciły się już uczynne panie sprzedawczynie, okazało się, że nowe ubrania wcale nie pasują do reszty mojej garderoby i wyglądam w nich raczej koszmarnie. Po kilku przymiarkach wylądowały w szafie, a ja po raz kolejny popędziłam do szewca z kozaczkami po mamie i błagałam go, by połatał je na tyle, bym mogła pochodzić w nich jeszcze rok.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze