Pierwsze kroki w stolicy Peru
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuMiasto konkwistadorów położone nad Pacyfikiem wita przybywających do Peru zapachem ryb, smogiem, dźwiękiem klaksonów, chaosem na ulicach i wielością barw. Lima przygotowuje turystów na wszystko, czego mogą się spodziewać w kraju Inków.
Europejczyk po przylocie do Limy może być nieco oszołomiony natłokiem wrażeń. Zwłaszcza jeśli to jego pierwsza podróż poza Europę. Już gdy wyjdziemy poza budynek lotniska, zaczyna się świat inny od uporządkowanego i statecznego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Ulice na pierwszy rzut oka przypominają rzekę najróżniejszych pod względem wieku, wielkości i kształtu pojazdów, gdzie panuje prawo silniejszego. Samochody, które w Polsce nie miałyby prawa wytoczyć się na drogę, tutaj w najlepsze funkcjonują, kopcąc niemiłosiernie spalinami, trąbiąc i strasząc poobijaną lub rdzewiejącą karoserią. Na trzypasmowej drodze mieści się obok siebie około pięciu aut, bo w państwie, gdzie pośpiech nie jest często spotykany, zawsze spieszy się kierowcom.
Wieczorny spacer
Pokonujemy drogę do hotelu, wyglądając z ciekawością przez okno busa i jednocześnie nie mogąc się nadziwić, że uniknęliśmy stłuczki. Jesteśmy w grupie dwunastu osób, więc chwilę to trwa, zanim wszyscy trafią do swoich pokoi, żeby się odświeżyć po kilkunastogodzinnym locie z Warszawy. Zatrzymaliśmy się w przytulnym hotelu w samym centrum kolonialnej Limy, skąd spacerem do głównego placu miasta — Plaza Mayor (dawniej Plaza de Armas) - idzie się może dziesięć minut.
Kiedy wychodzimy wieczorem do miasta, na ulicach wciąż jest tłoczno i gwarno, nie mniej niż za dnia. Powietrze jest ciężkie, nie tylko od spalin samochodów, ale również od wilgoci. Plaza Mayor, otoczona kolonialnymi budynkami wzniesionymi przez konkwistadorów z centralnie położoną fontanną, robi wrażenie. Oświetlone bryły monumentalnych, bogato zdobionych budynków są miękko otulone palmami. To popularne miejsce spotkań mieszkańców. Bardzo często widzi się przytulające się na ławkach pary młodych ludzi. W Peru publiczne okazywanie czułości jest czymś zupełnie normalnym.
Nie zatrzymujemy się na długo w tym miejscu, bo nazajutrz mamy w planach staranniejsze zwiedzanie miasta. Przechadzka ma nam jedynie przybliżyć topografię. Z placu skręcamy na główny deptak, Jiron de la Union, tętniący życiem, pełen przechodniów, ulicznych handlarzy, sklepów i fast foodów zachęcających do wejścia migotliwymi neonami oraz okrzykami naganiaczy. Grupa białych turystów nawet w stolicy miasta przyciąga uwagę miejscowych. Od pierwszych kroków w Peru trzeba się przyzwyczajać do ciekawskich spojrzeń i do zaczepiania przez handlarzy obnośnym towarem.
Okratowane telefony
Następnego dnia wybieramy się na śniadanie w pobliżu Chińskiej Dzielnicy. Typowy peruwiański bar z kanapkami stanowiącymi lokalny odpowiednik hamburgerów — empanadami i plackami z ziemniaków jest naszym pierwszym zetknięciem z rodzimą kuchnią Peruwiańczyków. Dla nas taki bar stanowi dużą atrakcję i jest pewną egzotyką, która jednak po kilku podobnych posiłkach powszednieje. Wszystko jest bardzo smaczne i na dodatek tanie.
Po przejściu się ulicami Chińskiej Dzielnicy krążymy po ruchliwych zaułkach Limy. Nowe budynki wznoszą się wśród niszczejących, pamiętających kolonialną świetność kamienic. Wiele z nich zmieniło się w rudery. Ale tutaj nikt zdaje się tego nie zauważać. Tłumy ludzi spieszą do pracy, dostawcy towaru niosą produkty na własnym grzbiecie albo ciągną wypakowane po brzegi wózki, często poruszając się drogą pod prąd jadących samochodów. Na ulicach pełno aut, oczywiście trąbiących. A pośród nich wyróżniają się żółte tico, najpopularniejsze w Peru taksówki.
W tym mieście jest mnóstwo życia i energii. Trzeba się przyzwyczaić i zaakceptować tę hałaśliwą inność i chaos. Życzliwie nastawieni do cudzoziemców Peruwiańczycy ułatwiają aklimatyzację.Co chwila ktoś z nas wyławia wzrokiem jakąś ciekawostkę. Kobietę, która specjalną prasą wyciska sok z trzciny cukrowej. Ubranych w odblaskowe kamizelki ludzi, którzy na ulicy wymieniają walutę. Dokonywanie u nich wymiany jest bezpieczne, bo mają oni odpowiednie zezwolenia na pracę. Mnie zaskoczyły okratowane aparaty telefoniczne na monety. Zamknięte na kłódki w żelaznych klatkach są własnością sklepów i restauracji. Na dzień są wywieszane na zewnątrz pomieszczeń, a przy zamknięciu lokalu zdejmuje się je ze ścian i chowa na noc.
Zmiana warty
Zbliża się południe, więc zmierzamy w stronę Plaza Mayor, gdzie o dwunastej przed Pałacem Prezydenckim rozpoczyna się uroczysta zmiana warty. W słońcu cały plac nabiera świetności. Dominuje na nim okazały gmach katedry zbudowany na polecenie konkwistadora Francisca Pizarra wkrótce po założeniu Limy w 1535 roku. Wielokrotnie niszczony trzęsieniami ziemi, z których najpoważniejsze w 1746 r. prawie doszczętnie zrujnowało świątynię, był równie często odnawiany. Do katedry przylega Pałac Arcybiskupi z drewnianymi, bogato zdobionymi balkonami. Po jego przeciwnej stronie stoi żółty budynek ratusza. Jest to najnowsza budowla na placu, wzniesiono go w latach 40.
Około dwunastej przed Pałacem Prezydenckim tłoczy się grupa turystów i miejscowych. Na czas zmiany warty droga przed pałacem zostaje zamknięta. Po obu stronach pałacu zatrzymują się opancerzone wozy, a wzdłuż ulicy stoją co kilka metrów policjanci. W czasie całej uroczystości skupieni na swojej pracy, bacznie obserwują gapiów. W Peru widzi się bardzo dużo policjantów. Można czuć się bezpiecznie.Punktualnie o dwunastej z Pałacu Prezydenckiego wychodzą żołnierze regimentu Hussares de Janin. Wszyscy ubrani w paradne czerwono-niebieskie mundury maszerują defiladowym krokiem i grają na instrumentach. Parada trwa niemal pół godziny, a w jej czasie można wysłuchać kilku marszów wojskowych i hymnu Peru, podziwiając jednocześnie fasadę pałacu. To w nim zamordowano Pizarra 6 lat po jego osiedleniu się w Limie. Był to pierwszy zamach stanu w całej Ameryce Łacińskiej.
Z Plaza Mayor udajemy się w stronę dzielnicy robotniczej. Dochodzimy do mostu, pod którym płynie rzeka Rimac. Już przed wejściem na most widać ożywienie policjanta, który po krótkiej wymianie zdań postanawia nam towarzyszyć. Byliśmy uprzedzani, że to niezbyt przyjazne dla turystów miejsce. Przechodzimy z nim na drugą stronę mostu, i tam przejmuje nas inny policjant, by jego kolega mógł wrócić na posterunek.Idziemy zaledwie parę metrów, by spotkać się z bardzo dużym poruszeniem wśród Peruwiańczyków. Zatrzymują nas na ulicy i pokazują, żebyśmy wracali, łapią nas za ubrania i sugestywnie zatrzymują. Jeden z mężczyzn, na którego spojrzałam, pokazał ruchem dłoni podcinanie gardła, po czym wskazał słuszny kierunek, jaki powinniśmy obrać. Zawracamy więc, bo i mieszkańcy, i policja są zaniepokojeni, że chcemy się zapuścić w zakazany rejon. Potem dowiadujemy się, że turysta przechadzający się po dzielnicy Rimac jest narażony nie tylko na kradzież cennych przedmiotów. Na turystów napadają kilkunastoosobowe bandy i wówczas można pożegnać się nie tylko z wartościowymi przedmiotami, ale i z życiem.
Peruwiańczycy nie chcą, by turystom działo się coś złego w ich kraju. Rozumieją, że dzięki nim, a raczej pieniądzom, które tu wydają, może się im żyć lepiej.My też nie chcemy ryzykować. Jesteśmy w Peru niecałą dobę, a przed nami jeszcze sporo dni pobytu i mnóstwo planów do zrealizowania.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze