Z wizytą u króla Tajlandii
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuPo wejściu na teren świątyni królewskiej Wat Phra Kaeo i pałacu królewskiego w sercu starego Bangkoku uderza bogactwo i przepych. Błysk złota oślepia, a niezliczone kształty i kolory wywołują zawrót głowy. Tu każdy szczegół jest dopracowany, imponuje dbałość o detal i porządek. To sceneria jak z bajki, nie jak z prawdziwego świata.
Przed wizytą w królewskim zespole świątynnym i Wielkim Pałacu trzeba się poświęcić. Nie, nie dosłownie, ale jak inaczej nazwać założenie w niemal 40-stopniowym upale bluzki zasłaniającej ramiona i ręce do łokci i spodni lub spódnicy do kostek? Już zza muru kompleksu widać świecące w słońcu bogato zdobione wieżyce budynków. Po przekroczeniu bramy ukazuje się olśniewający wprost widok. Nie wiadomo, gdzie patrzeć, tyle jest tu ozdób, barw, połyskujących złotem misternych rzeźbień i zdobień. Można zapomnieć, po co się tu przyszło. Jednak z oszołomienia wytrąca gwarny tłum turystów.
Król ubiera Buddę
Pierwsze kroki kierujemy do świątyni Szmaragdowego Buddy. Budynek zwany botem to zawsze najważniejsza (choć niekoniecznie największa) budowla w zespole świątynnym. Ten jest najważniejszym obiektem sakralnym w całej Tajlandii. Znajduje się w nim obdarzony szczególną mocą, najświętszy szmaragdowy posąg Buddy. Naprawdę wykonany jest jednak z jaspisu. Według legendy znaleziono go w bryle gipsu w XV wieku. Wokół budynku cisza i powaga. Wszyscy zdejmują buty i odkładają na półki szafek stojących przed świątynią. Przed wejściem każdy się zatrzymuje, żeby zrobić zdjęcie tej wyjątkowej figurce. W środku obowiązuje całkowity zakaz fotografowania.
Tajowie wyznają nie tylko buddyzm — mają też mnóstwo różnych drobnych bożków i duchów. Jeden z nich śpi pod progiem świątyń. Przypomina o jego istnieniu wysoki próg, na wypadek gdyby komuś zdarzyło się zapomnieć i nastąpić na niego. Oj, biada temu, kto to uczyni. Jeśli duch się zbudzi, to można być pewnym, że zezłoszczony ześle na winowajcę lawinę nieszczęść. Szkoda, że kiedy budzik zadzwonił o nieprzyzwoicie wczesnej porze, nie mogłam zrobić tego samego. Ale przecież sama chciałam wstać wcześnie, żeby zdążyć do kompleksu, zanim będzie południe i zacznie się niemiłosierny upał.
Przestępuję próg i klękam pośród innych modlących się osób. Pochylone sylwetki trzymają w rękach kadzidła i lotos, szepcząc modlitwy. Poddaję się podniosłej atmosferze. Czuję się tak, jakbym uczestniczyła w niezwykle ważnym wydarzeniu religijnym. A jestem tylko gościem, jednym z wielu turystów. Strażnicy mają świadomość, że nie każdy szanuje ich religię i kulturę, więc pilnują, żeby nie obrazić Buddy. Po pierwsze, nigdy nie można mieć głowy wyżej niż on sam. Akurat w tej świątyni byłoby to trudne, bo niewielka, zaledwie 66-centymetrowa statuetka umieszczona jest wysoko, kilka metrów nad głowami wiernych, ubrana w zdobione szaty, które trzy razy do roku osobiście zmienia król. Po drugie, nie można ku Buddzie kierować podeszwy stopy. To najmniej ważna część ciała człowieka i kierowanie jej ku komuś jest bardzo obraźliwym gestem. Nie wiem, co takiego jest w Tajach, że sprawiają, iż w sposób zupełnie niewymuszony chcę przestrzegać wszystkich ich zasad. Gdy wychodzę ze świątyni, nie trzeba mnie upominać, żebym zrobiła to obrócona twarzą w stronę posągu.
Straszliwi strażnicy
Ciekawe jest to, jak Tajowie postrzegają ciało człowieka. Głowa jest najważniejsza, bo w niej mieści się rozum i mądrość. Stąd niedozwolone jest dotykanie innych ludzi w głowę. Kilka dni później mogłam zaobserwować, jak wielką wagę przywiązują do tego Tajowie: do turystki podszedł uroczy, nieduży chłopiec. Tajskim dzieciom nie można się oprzeć. I kiedy kobieta, mówiąc do niego czule, pogłaskała go po głowie, malec uciekł z płaczem w ramiona rodziców. Było mi za nią wstyd, że nie szanuje zwyczajów tego kraju. Okazało się, że nie wiedziała, o co chodzi. Przeprosiła rodziców, a chłopiec dal się udobruchać suszonymi owocami.
Naprzeciw świątyni Szmaragdowego Buddy mieści się kilka równie ważnych budowli. Pierwsza z nich to Złota Czedi – strzelista lśniąca wieża, w której przechowywany jest kawałek mostka z piersi Buddy. Za nią zielona biblioteka, a dalej makieta jednego z najbardziej znanych w Azji kompleksu świątyń – kambodżańskiej Angkor Wat. Ta kopia to chyba jedyny obiekt, który nie miga tysiącem barw, jest szara, zupełnie taka jak w oryginale, tyle że znacznie mniejsza.
Tuż obok postawiono szafirowo-złoty Królewski Panteon. Zastanawiam się, czy brakuje w tym kompleksie jakiejkolwiek barwy. I jestem przekonana, że w tym jednym miejscu na ziemi występuje absolutnie pełna paleta kolorów. Panteon jest strzeżony przez straszliwe lwy i postaci pół człowieka, pół ptaka. W całym kompleksie można zresztą napotkać figury przeróżnych przerażających strażników broniących dostępu do tajemnic królewskich.
Oglądanie tego przepychu jest nieskończoną ucztą dla oczu. Jest też nieskończoną ucztą dla fotografów, którzy mają tu duże pole do popisu. Ciężko zdecydować się na kadr, bo jeśli jeden obiekt się w nim mieści, to ucina się drugi. Wszystkiego jest tu za dużo. Odwiedzający to miejsce nie mogą mieć wątpliwości, że Tajlandia to kraj bogaty. Wszystko budzi zachwyt. Gdyby podobny kompleks znalazł się w Europie, okrzyknięto by go bez wątpienia kiczem. Ale tu jest wszystko na swoim miejscu, ma swoją genezę i cel. Trzeba się przyzwyczaić, że budowle sakralne w Tajlandii obfitują w różnorodność kolorów, kształtów i zdobień. Można niemal zapomnieć, że jest się w miejscu kultu religijnego. I tylko widok modlących się wiernych przywraca właściwe postrzeganie rzeczywistości.
Europejczyk w tajskim kapeluszu
Jest południe i upał zaczyna doskwierać. Ubrania zaczynają kleić się do ciała. Niewielką pociechą jest to, że większość białych ludzi ma tutaj ten sam problem. Jak w takim stroju pokazać się przed Wielkim Pałacem króla? Co prawda rezydencja pełni już tylko funkcje reprezentacyjne, ale przybycie przed pałac monarchy zobowiązuje. Panujący na tronie król Bhumibol Adulyadej jest bardzo czczony i szanowany. Jest najdłużej urzędującą obecnie na świecie głową państwa — rządzi już sześćdziesiąt lat. Zjednał sobie szacunek poddanych i autorytet na świecie dzięki przeprowadzeniu demokratycznych reform. Nadano mu przydomek „Wielki”. W całej Tajlandii widzi się jego wizerunek niemal wszędzie. Na ulicach wiszą obrazy z podobizną głowy państwa, stoją specjalne platformy, gdzie umieszcza się jego portrety, przy czym nie dzieje się to okazjonalnie, na stałe wkomponowują się w krajobraz miejscowości. Zawsze są na nich flagi, ozdoby i świeże kwiaty. Ludzie naprawdę kochają swojego władcę.
Gdy przechodzę przez jedną z kolejnych bram, widzę prace konserwatorskie prowadzone przy malowidłach ściennych. Młode Tajki precyzyjnie pokrywają farbą i płatkami złota kolejne centymetry ściany. Gdyby nie one, to miałoby się wrażenie, że wszystko, co widzimy, jest niezniszczone i w świetnym stanie przetrwało wieki. A jednak, żeby taki efekt osiągnąć, trzeba nieustannie dbać o swoje dziedzictwo kulturowe.
Rezydencja królewska również składa się z kilku budynków. Poza tym więcej tu zieleni: równiutko przystrzyżone trawniki, drzewa i krzewy przycinane w rozmaite kształty. Pomiędzy nimi rosną na rabatach kwiaty. Wszystko uporządkowane, niemal jak w parku w stylu francuskim. Faktycznie, jest tu coś z Europy. To jeden z budynków, który wyraźnie stylem architektonicznym odbiega od reszty budowli. To mieszczący salę tronową Chakri Maha Prasat. Zbudowany w 1882 roku w stylu neoklasycystycznym z charakterystycznymi marmurowymi kolumnami, nie został wykończony jednak całkiem po europejsku. Pokryto go dachem w tajskim stylu. Dziś zwie się go Europejczykiem w tajskim kapeluszu. Siedząc na krawężniku chodnika, patrzyłam na fasadę i usiłowałam ogarnąć wyobraźnią ten przepych, który do tej pory widziałam. Przez moment, czy to z upału, czy to z nadmiaru wrażeń, miałam wrażenie, że nie jestem w Azji. Wyprowadził mnie z błędu przechodzący obok mnich w pomarańczowej szacie, pozdrawiając uśmiechem.
Kiedy dzisiaj siedzę w Warszawie zasnutej szarościami, z przyjemnością powracam pamięcią do barwnej wizyty u Szmaragdowego Buddy i króla Tajlandii.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze