Wichry namiętności
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuNie wygląda mi to najlepiej. Ten symbiotyczny związek przed urodzeniem dzieci – czy nie było to tak, że całym sobą wsparł się na Tobie, zdał się na Ciebie w prowadzeniu Waszego życia, a potem – gdy zaabsorbowały Cię dzieci – natychmiast poszukał sobie kogoś innego, na kogo może przerzucić swój ciężar egzystencji, z którym sam nie daje sobie rady?
Margolu,
Jeśli potrafisz postawić mnie do pionu, to proszę…
Dziesięć dni temu wyrzuciłam męża z domu po półtorarocznym romansie, który zrywał, potem znowu ciągnął… Bardzo mu to odpowiada, bo ani on, ani ja nie mieliśmy już siły znosić tej sytuacji. Wcześniej byliśmy dwojgiem bardzo kochających się małżonków, aż chyba symbiotycznie niezdrowo opierających się na sobie. Potem przyszły dzieci: 8-letni Daniel i 5-letnia Karolinka, przyszła też pora wydorośleć, proza życia, mniej czasu dla siebie nawzajem. On coraz bardziej samotny, niepotrafiący chyba sprostać codzienności: praca, dom, dzieci, wieczne zmęczenie, ale i szczęście z naszych maluchów, radość ze wspólnych marzeń realizowanych dzień po dniu. Jednak tylko do czasu, kiedy on w swym kryzysie egzystencjalnym (chyba???) poszukał sobie wsparcia mojej koleżanki – bezdzietnej, nieszczęśliwej w małżeństwie. I stawał się dla niej pocieszycielem, wsparciem, miłością życia, a ona powoli, chociaż nieprzerwanie, dla niego pewnie tym samym. W ten sposób uciekł od naszych problemów, dzieci, które kocha, mnie, która już nie taka zapatrzona w niego wymagałam, chciałam partnera, oparcia. Teraz zabiera dzieci co drugi dzień, dba jak umie o nie i chce dbać o mnie. Przyjeżdża robić mi kawę rano przed wyjściem do pracy, nie zdejmuje obrączki, nie chce rozwodu. Mówi, że jak chcę, to mi da separację lub rozwód ze swojej winy, to zależy ode mnie.
A ja…? Chociaż staram się trzymać, chodzę do pracy, duszę to w sobie, to chwilami nie daję rady, boli nie do zniesienia. Zdrada, odrzucenie, jego oszustwo. Co robić, aby mniej bolało? Modlę się, dbam o dzieciaczki, pracuję i staram się najlepiej, jak umiem, ale tak boli, że chwilami pękam w środku.Co jeszcze mogę zrobić? Od parunastu dni łykam tabletki przeciwdepresyjne raz dziennie, bo bałam się, żeby nie wpaść w dół… Generalnie jestem świadoma, że innego wyjścia nie było, on jest bezkrytyczny wobec siebie, usprawiedliwia się, że „tak dużo złego między nami się wydarzyło”, jest za słaby, żeby się pozbierać, więc tkwi w tym, ona pomieszkuje w jego wynajętym mieszkaniu, dba o niego. Chyba ciągle się łudzę, a jednocześnie wiem, że to dla mnie bardzo toksyczny związek. Skoro nie chciał iść do psychologa na początku jego pogubienia, to tym bardziej teraz . Co mam jeszcze zrobić, aby skrócić swoje cierpienie?
Anka
***
Droga Anko,
Ustalmy jedno: z wielkiej chmury często pada mały deszcz. Tak bywa ze związkami, w których wichry namiętności trafiają na skałę codzienności, a potem zamiast łagodnie, naturalnie opaść w dolinę, rozpaczliwie próbują zawracać i wiać, i dąć, siać zamęt!
Nie wiem, jak oceniać fakt, że mąż co rano przyjeżdża zrobić Ci kawę. To dla mnie śmieszny, pusty gest, który ma jedynie uspokoić jego sumienie. Nie sądzę, byś powinna mu na to pozwolić. W ten sposób odsuwa Twoją uwagę od spraw najistotniejszych. Ty zadbasz o dzieci, on zadba o Ciebie, kochanka zadba o niego, kółko graniaste się zamyka. Bardzo mi się to nie podoba. Fakt, że romans ciągnie się tak długo, świadczy nieuchronnie o tym, że trzeba zamknąć pewien etap w życiu: Wasze małżeństwo. Póki nie zaczyna się zanadto przyzwyczajać do swojej decyzji i nie spowszedniała mu ona na tyle, by mógł wyprzeć się odpowiedzialności za porzucenie Ciebie i dzieci, trzeba skorzystać z jego propozycji i przeprowadzić rozwód z orzeczeniem o winie. To po prostu zabezpieczy byt Tobie i dzieciom. Przynajmniej w zakresie minimalnym. Zainwestowałaś w tego mężczyznę kilka lat życia, wspólnej pracy, urodziłaś dzieci, co na jakiś czas wyłączyło Cię z rynku pracy. Dobrze, że na razie nie wykręca się od odpowiedzialności.
Z obrazka, jaki namalowałaś, może wynikać niestety, że nie jest to człowiek zrównoważony i dojrzały – tak zresztą zawsze będę sądzić o osobnikach obu płci, którzy nie podejmują prób napraw związku, czy to poprzez terapię małżeńską, czy poprzez zwyczajną zmianę zachowania i odparcie pokusy ucieczki w inny związek. A że małżeństwo można naprawić nawet po ciężkich przejściach – widziałam nieraz. Wymaga to tylko dobrej woli i wysiłku, uświadomienia sobie tego, co w życiu jest ważne dla każdego z małżonków, wreszcie – szacunku i wiary w zmianę. I solidnej bazy emocjonalnej – zrównoważenia i niepoddawania się powierzchownym emocjom. Nie wiem, jak będzie z Tobą i Twoim mężem. Codzienność z kochanką (albo dla niej codzienność z kochankiem) w pewnej chwili może zacząć nużyć. Chyba że dla nich to rzeczywiście miłość życia, dla której warto złożyć w ofierze honor i wszelkie świństwa, jakie robi się przy okazji osobom dotychczas najbliższym. Tak też bywa, choć z obserwacji wnoszę, że znacznie rzadziej.
No dobrze, ale co w tej sytuacji możesz począć Ty? Jak skrócić cierpienie? Zmartwię Cię – skrócić się nie da. Można próbować złagodzić, czy to tabletkami antydepresyjnymi, czy – co polecam szczególnie – leczenie farmakologiczne wspierając terapią. Powinnaś spotkać się z kimś, kto pomoże Ci wejrzeć w głąb siebie, uporać się z emocjami, które zapewne towarzyszą porzuceniu: że czujesz się gorsza, przegrana, że boisz się przyszłości. Sama możesz sobie nie dać z tym rady i po jakimś czasie narosną one w Tobie do rozmiarów monstrualnych, uniemożliwiając życie. Chyba że jesteś jakoś wyjątkowo silna.
Zadbaj o to, żeby odciążył Cię trochę w opiece nad dziećmi i zupełnie banalnie – zadbaj o siebie. Kino, fryzjer, ciuch – niby to zastępcze, ale pozwala dostrzec pewne uroki samotności. Pozwól sobie czasem popłakać – należy Ci się. I nie trać wiary w to, że będzie dobrze. Dobre myślenie przyciąga dobre zdarzenia. I odwrotnie. Sprawdzone.
Ściskam, Anko. Dzielnie się trzymaj, choć to bardzo trudny etap w Twoim życiu. A może właśnie dlatego.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze