Przepraszam, mógłbym zaprosić Państwa na piwo?
URSZULA • dawno temuWyjście Urszuli do wietnamskiej knajpki i dobroczyńca w przebraniu spacerowicza z psem.
W zwyczaju mam wyjść co piątek na obiad do pobliskiej wietnamskiejjadłodalni — małej restauracji z ceratą na stołach, wazonikami ze sztucznymikwiatami i usługującą za barem Rosjanką. Z głośników dochodzą dźwiękipiosenek z lat 80-tych. Atmosfera jest bezpretensjonalnie urocza.
No więc dziś byłam świadkiem niezwykłej sceny. Pod wietnamską restauracjąprzesiadywało sympatyczne małżeństwo bezdomnych — starzy ludzie, głębokozniszczeni alkoholem. Bóg wie, czym jeszcze. Groszem nie śmierdzieli,okutani w łachmany, z dobytkiem w brudnych tobołach i psem. Do tejwłaśnie pary bezdomnych podszedł anonimowy mężczyzna z psem.Jego ubiór nie zdradzał jego pozycji społecznej, profesji, wykształcenia.Po prostu ktoś w niezobowiązującym stroju, kto przed chwilą leżałjeszcze na sofie i oglądał telewizję, wstał i wyszedł z psem na spacer.Tak więc podszedł do bezdomnych i zwrócił się do nich słowami:
— Przepraszam, mógłbym zaprosić Państwa na piwo?
"Państwo" przez chwilę zupełnie nie wiedzieli, jak zareagować,nieprzywykli do takiego traktowania. Instynkt samozachowawczywziął górę nad zmieszaniem i skwapliwie, pośpiesznie chwytając okazję,weszli do przybytku. A fundator już pomagał złożyć torby w kącie,zdjąć damie płaszcz, odsunął krzesło i wygodnie posadził. Rosjankaza kontuarem obserwowała zajście z kwaśną miną, a kiedy dobroczyńcapodszedł złożyć zamówienie, martwym i bezdźwięcznym głosem spytała:
— A pieniądze to Pan ma? — Właściwie to "pan" powiedziała małą literą.
Mężczyzna triumfalnie zamachał jej przed nosem plikiem stuzłotowychbanknotów, które wyjął z kieszeni dresu. Prowadzącej przybyteknie pozostało nic innego, jak rozlać piwo. Kłopotliwy tymczasemwrócił do oberwańców i zaczął ich zabawiać rozmową. Szczególną atencjęokazywał niemłodej kobiecie, Bożence. Moich uszu dochodziły urwanekwestie.
Mężczyzna nic sobie z nikogo nie robiąc mówił:
— Bo wie Pani, ja nie wstąpiłem do marynarki, bo ta łódź jesttaka niska, a ja jestem rosły…
Na co Pani Bożenka uśmiechała się i niepewnie zaciągała Marlboro.Mąż trochę zbity z tropu "awansami" sponsora pił w milczeniu. I tak ciągnęlidłuższą chwilę, po czym mężczyzna chyba spostrzegł się, że Rosjankaza barem przewierca ich wzrokiem. Sprawę pogarszały dwa psy, któreżywo kręciły się w koło z nosami przy ogonach. Więc mężczyzna podniósłsię, podszedł do Rosjanki i powiedział:
— Niech się Pani uśmiechnie. Takie jest życie. Wypijemy piwo, rozejdziemysię, każde w swoją stronę, a wszystkim nam będzie trochę lepiej.
Na co Rosjanka się uśmiechnęła i powiedziała, że tak, że rozumie,że nie ma nic przeciwko.
Kiedy wyszłam stamtąd, padał właśnie pierwszy wiosenny deszcz,na niebie pojawiła się nieśmiała tęcza i pomyślałam: dopóki są tacy ludziejak ten dobroczyńca, wszystko będzie w porządku. Anioły istnieją,czy aby też wszystko nie zostało bezwtydnie przeze mnie zmyślone? To już zależy od Was.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze