„Ralph Demolka”, Rich Moore
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNajbardziej „niegrzeczna” propozycja w całym katalogu Disneya. Pierwszorzędna, pełna dynamiki animacja. Ważny jest też wszechobecny humor, szczególnie wdzięczny w polskiej wersji językowej (kapitalni Lubaszenko i Fraszyńska!). Dzieciaki dostają dynamiczną i zabawną akcję, dorośli: nostalgiczną podróż w czasy dzieciństwa.
Złota era amerykańskiej animacji powoli się kończy. Samo zestawienie kreskówkowej estetyki z niebotycznymi budżetami, najnowszą techniką, przewrotnym humorem dla dorosłych itd. już tak nie zaskakuje. Ale jednocześnie owa złota era zmieniała świat kina. Doskonale widać to na przykładzie Ralpha Demolki. Wciąż daleko tu np. do wywrotowych produkcji Pixara (Wall-E, Ratatuj, Odlot). Ale i tak jest to najbardziej „niegrzeczna” propozycja w całym katalogu Disneya.
Film dzieje się wewnątrz salonu gier komputerowych. Tu, w cieniu najnowszych shooterów wciąż jako tako radzą sobie automaty z przebojami dzieciństwa obecnych trzydziestolatków. Królują platformówki w rodzaju Super Mario Bros, czy Pacmana. Ale nie będzie to obraz o ewolucji gier: przestarzałe maszyny to dla Moore’a pretekst, by przenieść nas do innego świata. Spojrzeć na bohaterów „z drugiej strony ekranu”. Bo kiedy ostatnie dzieciaki opuszczają salon rozpikselowani herosi wirtualnych rozgrywek zaczynają własne życie. Smucą się, cieszą, zakochują, robią kariery. Wędrują (po kablach elektrycznych) do innych gier. Moore skupia się na bohaterach negatywnych. Ci, których dzieciaki z radością kopią, miażdżą, zrzucają z dachów by przejść na kolejny poziom, też mają swoje uczucia. Na przykład taki Ralph Demolka (Olaf Lubaszenko): gigantyczny osiłek całymi dniami niszczący budynki. Tylko po to, by (kierowany przez gracza) Felix mógł je z łatwością naprawiać. Problem w tym, że Ralph też chciałby być lubiany. Dostawać medale, mieszkać i bawić się wraz z pozostałymi bohaterami Fix-it Felix (gra wzorowana na legendarnym Donkey Kong).
Na pierwszy rzut oka to typowy Disney. Historia outsidera, który przebywa daleką drogę, by „pokochać siebie”, „odnaleźć swoje miejsce”, „zrealizować marzenia” itd. Ale, że mamy czasy wspomnianej „złotej ery” natkniecie się tu na (w większości bardzo pomysłowe i zawsze zaskakujące) smaczki. Jak choćby spotkania anonimowych schwarzcharakterów, na których postacie w rodzaju Kano z Mortal Kombat wyznają, jak bardzo chcieliby być „pozytywni”. Autentycznie przerażające (niewykluczone, że zbyt drastyczne dla najmłodszych) ataki kosmicznych robali w stylu Obcego. Autorzy uzupełniają te ekstrawagancje pierwszorzędną, pełną dynamiki animacją. Ważny jest też wszechobecny humor, szczególnie wdzięczny w polskiej wersji językowej (kapitalni Lubaszenko i Fraszyńska!). Moore sprytnie wywiązuje się też z obowiązku zaciekawienia widza „w każdym wieku”. Dzieciaki dostają dynamiczną i zabawną akcję, dorośli: nostalgiczną podróż w czasy dzieciństwa. Nigdy nie byłem fanem gier, ale kiedy zobaczyłem okrągłego barmana ciskającego kuflami w rytm skocznej muzyki… nie potrafię sobie nawet przypomnieć tytułu tej gry (Barman?). Ale przyznaję: wzruszyłem się nie na żarty.
Szkoda tylko, że Moore nie poszedł za ciosem. Ostatecznie pozostał typowo Disneyowski, czyli zachowawczy. „Każde dziwadło po okresie buntu ostatecznie zdoła się przystosować”: tak można by złośliwie streścić przesłanie filmu. Kult indywidualizmu, drwina z szarej przeciętności: to wszystko zdefiniowało styl „złotej ery”. Dla Disneya to wciąż zbyt wiele. Ale może (jako fan starego Pixara) niepotrzebnie się czepiam. Bo Ralph jest kolorowy, śmieszny, pełen wdzięku. Bez trudu zapewni wszystkim półtorej godziny świetnej zabawy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze