„Jak upolować faceta”, Julie Anne Robinson
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuCałość jest zjawiskowo toporna: scenariusz wyraźnie się nie klei, fabuła jest przedziwaczona, pomiędzy bohaterami brakuje jakiejkolwiek chemii i śmiać się tu naprawdę nie ma z czego. Reżyserka do znudzenia eksploatuje dwa pomysły: nieporadność byłej sprzedawczyni bielizny względem wymogów jej nowego fachu. I ożywający przy każdym spotkaniu dawny sentyment, który pozwala poszukiwanemu zbyć łowczynię nagród powierzchownym buziakiem. Całość szybko staje się nużąca.
Ekranizacja głośnej powieści Janet Evanovich. Książkowe One for the Money (bo tak brzmi oryginalny tytuł) przez 75 tygodni utrzymywało się na amerykańskiej liście bestsellerów. Zapoczątkowało całą (liczącą póki co 18. tomów) serię wydawniczą poświęconą przygodom Stephanie Plum. Wyjaśnić ten fenomen nietrudno: ponownie odczytana Evanovich okazuje się być powieścią idealnie skrojoną na miarę czasów kryzysu ekonomicznego. Jej bohaterka, atrakcyjna kobieta po trzydziestce ma problemy ze znalezieniem pracy. Po sześciu miesiącach bezowocnych poszukiwań zwraca się do swojego kuzyna, Vinny’ego, właściciela firmy zajmującej się… poszukiwaniem zbiegłych przestępców. Świeżo upieczona łowczyni nagród przystępuje do realizacji pierwszego zlecenia, którym okazuje się być Joe Morelli. I tu zaczyna się kłopot, bo Joe owszem, jest poszukiwanym za morderstwo byłym policjantem, ale jest też wielką miłością Stephanie; łajdakiem, który przed wielu laty złamał jej serce.
Ponoć (przyznaję, książki nie czytałem) Evanovich znalazła atrakcyjną formułę; ponoć udało jej się powyższą bzdurę sprzedać z wdziękiem, a nawet z dowcipem, nie sposób powiedzieć tego samego o desperackich próbach reżyserki Julie Ann Robinson. Wprost przeciwnie. Jak upolować faceta cierpi na poważny deficyt owego wdzięku. Całość jest zjawiskowo wręcz toporna: scenariusz wyraźnie się nie klei, fabuła jest przedziwaczona, pomiędzy bohaterami brakuje jakiejkolwiek chemii i (co gorsza) śmiać się tu naprawdę nie ma z czego. Reżyserka do znudzenia eksploatuje dwa pomysły: nieporadność byłej sprzedawczyni bielizny względem wymogów jej nowego fachu. I ożywający przy każdym spotkaniu dawny sentyment, który pozwala poszukiwanemu zbyć łowczynię nagród powłóczystym spojrzeniem, powierzchownym buziakiem itd. Za pierwszym razem wywołuje to lekki uśmiech, za drugim już nie, ale Ann Robinson brnie w to dalej. Oba zabiegi potęgują wrażenie nienaturalności, a, że reżyserka nie ma dość ikry, by wziąć to wszystko w nieco bardziej żartobliwy nawias, wzbogacić odrobiną przewrotności, całość szybko staje się zwyczajnie nużąca.
Nie udał się też pomysł z nieustannym łączeniem gatunków. Bo chociaż komedię kryminalną przełamuje się tu komedią romantyczną, zdecydowanie rządzi estetyka charakterystyczna dla tej drugiej. Wypielęgnowana, atrakcyjna, jakby zdjęta wprost z okładki modnego magazynu Katherine Heigl nijak nie odnajduje się w roli bohaterki zagrożonej np. interwencją komornika (a już w pierwszych scenach Stephanie traci w ten sposób auto). Ale to pół biedy, najgorzej, że brakuje energii, rytmu, napięcia. Robinson próbuje ratować całość zabawnymi postaciami wyzierającymi z drugiego planu. I rzeczywiście: spontanicznie pomagające bohaterce prostytutki, czy jej ekscentryczna rodzina to najjaśniejsze punkty Jak upolować faceta. Ale uratować całego filmu im się oczywiście nie udaje.
Z drugiej strony wszystko jest kwestią perspektywy. Nie mam wątpliwości, że film spodoba się fanom Katherine Heigl. I tu nie przeczę: na tle żenady w rodzaju 27 sukienek, czy Pan i Pani Kiler Jak dorwać faceta wypada nieco lepiej. Dla samej (dodajmy: bardzo ładnie wyglądającej w nowym kolorze włosów) Heigl będzie to z pewnością (szkoda, że tak niewielki) krok w przód. Ale i tak wyraźnie robiący sobie apetyt na ekranizację wszystkich 18. części producenci prawdopodobnie będą musieli obejść się smakiem. Bo materiału na duży przebój dostrzec w ekranowym One for the Money zwyczajnie nie potrafię.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze