„Pigmej”, Chuck Palahniuk
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka nie jest arcydziełem, dawna literacka lekkość ustąpiła na rzecz językowego eksperymentu, należy jednak się cieszyć, że pisarz, zdawałoby się skamieniały w raz odkrytej formie, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Palahniuk nikogo nie oszczędza. Dostaje się Amerykanom, grzesznym i brudnym w każdym aspekcie swej aktywności.
Chuck Palahniuk od dawna jest więźniem jednego tematu i jak dotąd nieustannie pisał tę samą książkę. Wyjątkiem był przezabawny przewodnik po Portland. Przewidywalność sprawiła, że po kolejne powieści sięgałem z coraz mniejszym zainteresowaniem. Sam pisarz zdał sobie chyba sprawę z kryzysu, który go toczy, poszukał dróg wyjścia. Pigmej jest próbą ucieczki ku nowym rozwiązaniom, udaną jednie w połowie.
Streszczenie fabuły nasuwa oczywiste skojarzenia z poprzednimi dokonaniami pisarza. Znów mamy nerwową, szarpaną narrację w czasie teraźniejszym i potrzaskanego, odklejonego od świata bohatera. W tym przypadku jest to tytułowy Pigmej, trzynastolatek z bliżej nieokreślonego kraju, wysłany do Ameryki jako jeden z tajnych, dziecięcych agentów z misją zrujnowania postnowoczesnego ładu. Trafia do prawdziwie chrześcijańskiej, prowincjonalnej rodziny, włóczy się po świeckich świątyniach konsumpcji, próbuje dobrać się do przybranej siostry, knuje, a także gwałci swojego szkolnego prześladowcę oraz morduje zbereźnego pastora przy pomocy zatrutych, damskich majtek. Ameryka, obserwowana jego oczyma mogłaby być krajem z Niewidzialnych potworów, debiutu literackiego pisarza, zaludnionym przez egoistów, fanatyków i dewiantów seksualnych, trawionych przez rozmaite frustracje.
To wszystko już znamy. Nowość kryje się w języku. Palahniuk podjął się karkołomnego zadania i wchodzi w skórę inteligentnego, wytrenowanego do mordowania brzdąca, który angielski zna średnio i używa słów na swój, zupełnie nowy sposób, zniekształcając świat, niejako podsuwając go czytelnikowi w zupełnie nowej formie. Otwieram na dowolnej stronie, wybieram byle jaki akapit: tylko tłum wyjących amerykańskich książąt i księżniczek odzianych w jasne ubrania pachnące nędzą Trzeciego Świata, gdzie zostały uszyte. Spodnie drżą od czekającego na odpowiedź plastikowego aparatu telefonicznego. Inny młodzieniec uderza kciukami w klawiaturę, by zbudować angielskie drukowane słowa, przekazać krótką wiadomość. Cały Pigmej jest taki, co wymaga od czytelnika zupełnie nowego rodzaju skupienia. Początkowo, słowa trzeszczą, ale jeśli zadamy sobie trud i zdołamy wejść w dziwaczny świat młodego terrorysty, zdołamy ujrzeć Amerykę z zupełnie nowej perspektywy. Dopiero lektura oryginalnych fragmentów, udostępnionych w sieci unaocznia, jak gigantyczną pracę wykonał tłumacz, Krzysztof Skonieczny. Dawno nie zetknąłem się z tak dobrą pracą translatorską.
Palahniuk, swoim zwyczajem, nikogo nie oszczędza. Dostaje się Amerykanom, grzesznym i brudnym w każdym aspekcie swej aktywności. Opis zawodów sportowych pod kątem zdobywania partnerów seksualnych przeraża, a przy tym niesłychanie śmieszy. Kontestatorzy współczesności również nie zostają oszczędzeni. Oto czym inspiruje się Pigmej: Zwiastujący głos Tajnego Ja głośno wykrzykuje, że wszystkim zamożnym narodom świata zło jest wrodzone (…) na dodatek cytuje wielce znakomity Raport Brandta (…) dowodzący ponad wszelką wątpliwość, jak chciwe, ropożerne giganty półkuli północnej – szczególnie Kanada, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Australia – zadusiły głodujące narody półkuli południowej: Zambię, Związek Radziecki i Arabię Saudyjską. Wierzcie albo nie. Podobnych numerów w Pigmeju znaleźć można mnóstwo.
Palahniuk wie, co robi. Zapewne bawi się świetnie rolą brutalnego moralizatora, którą nadali mu uwielbiający go, lewicujący studenci. Czy zrozumieją, jak bardzo z nich się naśmiewa? Pigmej nie jest arcydziełem, dawna literacka lekkość ustąpiła na rzecz językowego eksperymentu, należy jednak się cieszyć, że pisarz, zdawałoby się skamieniały w raz odkrytej formie, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze