Możecie mi wierzyć: w rzeczywistości wygląda to znacznie gorzej niż w powyższym streszczeniu. Na pozór jest to opowieść o poczuciu winy, o przezwyciężaniu traumy, o niespokojnych duszach, które nie mogą udać się w dalszą drogę. Na pozór, bo w istocie całą fabułę porządkuje jeden, nadrzędny cel: uwielbiany przez nastolatki Zac Efron ma być aniołem, poświęcającym się ideałem, ucieleśnieniem szlachetności.
[photo position="inside"]20738[/photo]Ale i to jest blagą. Bo tak naprawdę chodzi tu jedynie o eksponowanie chłopięcej urody Efrona. To w gruncie rzeczy jedna wielka rozkładówka z Bravo Girl. Zac marszczy brwi, Zac roni łzę, pręży się na pokładzie jachtu, ściąga zroszoną morską bryzą podkoszulkę: oto prawdziwa treść filmu. Nie wytrzymuje tego założenia, z czasem coraz bardziej nie trzymająca się kupy, fabuła. Bo ma to być opowieść z gatunku: bohater na nowo poznaje sens życia i odkrywa siłę miłości. Czyli mamy do czynienia z przemianą, a tego z kolei najwyraźniej nie potrafi udźwignąć Efron: drewniany, pozbawiony talentu i charyzmy, gra cały czas na tej samej nucie. Próbują mu pomóc reżyser i operator, ale to właśnie ostatecznie pogrąża Charliego St. Cloud: wystrzeliwuje się tu w widza ciężką do zniesienia, stężoną dawkę patosu. Podniosła muzyka, rozgwieżdżone nieboskłony, nadmorskie wichry: to one (w obliczu niemocy aktora i scenarzysty) mają dostarczyć sensu całej opowieści. Bezskutecznie.
„Charlie St. Cloud”, Burr Steers
Kino dla rozkochanych w Efronie nastolatek. Bohater na nowo poznaje sens życia i odkrywa siłę miłości. Ale tej przemiany nie potrafi udźwignąć Efron: drewniany, pozbawiony talentu i charyzmy. Na pozór jest to opowieść o poczuciu winy, o przezwyciężaniu traumy. W istocie fabułę porządkuje jeden cel: uwielbiany przez nastolatki Zac Efron ma być poświęcającym się ideałem, ucieleśnieniem szlachetności. To jedna wielka rozkładówka z Bravo Girl. Zac marszczy brwi, roni łzę, pręży się na pokładzie jachtu, ściąga zroszoną morską bryzą podkoszulkę: oto prawdziwa treść filmu.
Rafał Błaszczak