Gubienie centymetrów
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuNie znam kobiety, która by nie chciała w sobie czegoś poprawić. Ująć sobie wieku, zmarszczek, zmienić długość, gęstość lub kolor włosów, skorygować kształt tego czy owego, a przede wszystkim: zmienić wagę. Więcej niż połowa znanych mi kobiet jest na permanentnej diecie. Łącznie ze mną. Dzięki takim jak my biznes kosmetyczny ma się doskonale.
Na początku grudnia zeszłego roku dostałam e-mail zachęcający do skorzystania z darmowego zabiegu kosmetycznego, który pomoże pozbyć się nadwagi, centymetrów tu i tam, pomoże wymodelować sylwetkę. Pomyślałam o nadchodzącym sylwestrze, świętach, które bywają zagrożeniem dla dobrej figury, i stwierdziłam: idę! Zwłaszcza że bezpłatny zabieg do niczego mnie nie zobowiązywał. Zadzwoniłam, miła pani wyjaśniła, na czym wszystko polega, i umówiłyśmy termin wizyty. Nie było o to łatwo, bo na zabiegi przychodzi sporo klientek.
W umówiony dzień pojawiłam w gabinecie. Zanim rozpoczęto zabieg, zostałam zważona i dokładnie zmierzona. Pobrano ze mnie chyba kilkanaście pomiarów: obwód ramion, biustu, talii, ze 3 pomiary pośladków, ud, łydek, do tego doszło badanie ilości tłuszczu i grubości kości. Wszystkie dane wprowadzono do komputera, który w czasie zabiegu przetworzył i na koniec wypluł werdykt: tu i tu jest w porządku, ale tu i ówdzie trzeba zgubić tyle a tyle centymetrów. Sam zabieg polegał na tym, że leżałam na łóżku w przytulnym pokoiku i przez podpiętych do mnie kilkanaście elektrod przepuszczano prąd. Tenże pobudzał moje mięśnie do pracy, dzięki czemu spalał się tłuszcz, a struktura muskulatury się poprawiała. Dostałam do ręki pilota do regulowania natężenia prądu, co dawało mi poczucie, że panuję nad wszystkim i jestem odpowiedzialna w jakiś sposób za efekty.
Po próbnym zabiegu naprawdę czułam, że mięśnie poważnie pracowały. Panie zapewniały mnie, że już po 5 zabiegach widzi się efekty, bo zaczyna się już gubić pierwsze centymetry. Rekordzistka podobno zgubiła 28 centymetrów ze wszystkich mierzonych wymiarów. Fiu, fiu – pomyślałam – to bardzo dużo. Ja też tak chcę! Jednak jestem niedowiarkiem i zawsze muszę sprawdzać po dwa albo i więcej razy, czy aby na pewno rozwiązanie, z którego chcę skorzystać, jest skuteczne. Zapytałam o referencje i o inne klientki. I wówczas stało się coś, co mnie zaskoczyło bardzo pozytywnie i negatywnie zarazem. Panie wyjęły karty klientów i dały mi do wglądu. Lepszego argumentu dostać nie mogłam. Ale w kartach oprócz liczb świadczących o zmniejszających się obwodach mogłam przeczytać wszystko – jak się nazywają klientki, gdzie mieszkają, ile mają lat i ile ważą. Co za brak dyskrecji! Doceniałam to, że panie były ze mną tak szczere, ale w życiu nie chciałabym, żeby moja karta z takimi danymi trafiła w czyjeś ręce, choćby nawet na 15 minut. Panie dorzuciły jeszcze informację, że aktorka X przychodzi do nich od paru miesięcy i mimo że nie chce się mierzyć (nie dziwię się), to po ubraniach widzi, że rezultaty są zaskakująco dobre.
I chyba właśnie to, że panie pokazały mi karty innych klientek, czego robić nie powinny (ale czego się nie robi dla zdobycia kolejnej klientki), przekonało mnie do zdecydowania się na zakup karnetu. Był akurat 6 grudnia, mikołajki, a co tam – pomyślałam — zasłużyłam na prezent. Była też akurat promocja – w cenie 10 zabiegów dostawałam 13, zatem wyjęłam kartę kredytową i bez wahania podpisałam paragon na kilkaset złotych. Dodatkowo dostałam jeszcze jeden zabieg gratis za szybką decyzję i drugi na urodziny, które mam akurat w grudniu. Otrzymałam też informacje o moich wymiarach, ćwiczeniach i diecie zgodnej z moją grupą krwi. Słowem – pełen pakiet niezbędnych danych.
Nastroiło mnie to pozytywnie i przez kolejne dni z ochotą przychodziłam na zabiegi. Leżałam na leżance, czytałam gazety, a w tym czasie czułam, jak mięśnie intensywnie pracują. Wracałam do domu i nakładałam różne ubrania, żeby sprawdzić, czy coś drgnęło w centymetrach. Ale niczego takiego nie zaobserwowałam. Panie mnie pocieszały, że po 5 zabiegach mnie zmierzą i na pewno już znikną zbędne wałeczki. Minęło 7 zabiegów i nastąpiło mierzenie, a zaraz potem wielkie rozczarowanie. Nie tylko nie zrzuciłam żadnego centymetra, ale okazało się, że panie mnie źle zmierzyły na samym początku. Było im głupio. Zmieniły mi program na bardziej intensywny. Jednak ja nie dałam za wygraną i chciałam wiedzieć, czemu nic nie drgnęło w moich obwodach. Sama nie ponosiłam winy za brak efektów, bo nie objadałam się, zrezygnowałam ze słodyczy, chodziłam na basen. Panie nie umiały wytłumaczyć tego w żaden sposób, jak też nie poczuwały się do złego pobrania wymiarów, nie mówiąc o przeprosinach za pomyłkę. Zwaliły odpowiedzialność na szefową, która miała to wyjaśnić.
Szefowa była niedostępna. Kiedy do niej dzwoniłam, nie odbierała, a gdy już to robiła, to obiecywała oddzwonić i na tym kończył się kontakt. Ale nie dałam za wygraną. Chciałam wiedzieć, dlaczego brak efektów. Próbowano pozornie znaleźć odpowiedź na to pytanie przez poproszenie mnie o wypełnienie ankiet na temat sposobu odżywania i spędzania czasu. Potem poddano te informacje „analizom”. Nic z nich nie wynikało oprócz tego, że poświęciłam czas na wypełnienie ankiet. Niczego się nie dowiedziałam, a zamiast tego szefowa, aby pozbyć się problemu, zaproponowała mi 5 dodatkowych zabiegów gratis. Było to już po trzecim pomiarze, który był równie rozczarowujący jak i poprzedni. Zatem nie bardzo wierzyłam już w skuteczność zabiegów, ale przyjęłam te, które mi oferowano. W końcu zapewniano mnie, że centymetry kiedyś ruszą w dół, chociaż minęło już dużo czasu. Nie ruszyły już do końca zabiegów. Na pewno za to poprawił się wygląd mięśni – spod skóry na brzuchu wyłaniał się ładny kaloryfer muskulatury. Jednak efekt miał być inny – miałam się wbić w rozmiar mniejszy od obecnie noszonego, co nie nastąpiło.
Cóż, czasem każdemu zdarza się popełniać błędy i za nie słono płacić. Naiwnych nie brakuje. Szkoda, że znalazłam się w ich gronie. Zastanawiam się, czy to ja faktycznie byłam taka oporna w gubieniu centymetrów, czy też inne klientki miały podobne doświadczenia, a ich karty zostały spreparowane dla celów przyciągnięcia nowych. Wiem jedno, i to jest pocieszające: dane z mojej karty nigdy nie zostaną w jakikolwiek sposób wykorzystane i pokazane innym osobom. Najpewniej karta trafiła już dawno do niszczarki, żeby przypadkiem pracująca w gabinecie pani nie wyciągnęła przez pomyłkę kompromitujących zabiegi wyników. Bo gdyby ujrzały światło dzienne, zniechęciłyby kolejne łatwowierne klientki, a biznes kosmetyczny nie kręciłby się tak świetnie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze