„Droga do nieba”, Erica Fischer
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuHistorią rodzinna z zagładą Żydów w tle. Autorka przypomina losy tych, którzy zdążyli umknąć z Niemiec. Jednak nie wątki obyczajowe i historyczne stanowią o wartości tej książki. Z bezpośredniością inteligentnej feministki opisuje rzecz, o której rzadko się pisze: seks ludzi starzejących się. Ponad sześćdziesięcioletnia pisarka zwierza się ze swych erotycznych potrzeb, przywołuje kochanków i zdradza, niezbyt obficie, szczegóły kolejnych erotycznych znajomości.
O Holokauście należy pisać, lecz coraz trudniej to uczynić — istnieje mnogość świadectw, historycy zbadali tę zbrodnię jak mało którą, literaci też zrobili swoje, co rodzi problem braku oryginalności wypowiedzi. Relacja ocalałych to jedno, literatura to drugie i w niej nie ma miejsca na powtórzenia.
Właściwie nie wiem, czy Schody do nieba są opowieścią o zagładzie czy historią rodzinną z zagładą w tle. Jeśli mamy do czynienia z tym pierwszym, to zyskujemy szansę zapoznania się z mniej znanym aspektem tej tragedii. Wszyscy wiemy o obozach zagłady, okropnościach getta i mniejszych (w tej perspektywie) szykanach, jakich Żydzi doświadczali ze strony nazistów. Fischer, posiłkując się doświadczeniem własnej rodziny, przypomina losy tych, którzy zdążyli umknąć z Niemiec nim Himmler z kolegami wzięli się za realizację “ostatecznego rozwiązania”. Poznajemy więc niewesoły los przymusowego emigranta, prozaiczne kłopoty związane ze znalezieniem pracy (trudna sprawa ze względu na przepisy chroniące rodzimych pracowników w Wielkiej Brytanii), wreszcie, samotność oraz biedę. W tle, oszczędnym, przejmującym językiem Fischer mówi o reszcie rodziny, która, zostawszy w Polsce nie miała tyle szczęścia.
Z historii, z wojennych wydarzeń wyłaniają się wątki obyczajowe i rodzinne tajemnice — bo każda osoba w rodzinie Fischerów jest tajemnicza i jakby nie wkomponowana w rzeczywistość, której nie chce zrozumieć. Ojciec jest cieniem zgadzającym się na trwanie w zimnym małżeństwie ze względów praktycznych (nie ma dość pieniędzy na rozwód), zarazem, zdradza opory przed nazbyt aktywnym romansowaniem. Ta część w Schodach do nieba zostaje rozstrzygnięta w duchu Schulzowskiej tajemnicy. Matka faworyzuje brata Eriki, Paula, a ten w ogóle jest przedziwny: wieczny prawiczek zainteresowany filozofami, lecz nie mający pojęcia nawet o czułości, praktyczny intelektualista, który wycofał się ze świata w sposób w pełni świadomy.
Pewnego razu znika i my chcemy wiedzieć, czemu, choć przeczuwamy, co mu się przydarzyło. Najczęściej, ludzie popełniają samobójstwo pod wpływem miłosnego afektu, długów, niemożności wyjścia na prostą, lub — coraz rzadziej — ze względu na niemożność dopełnienia honorowych zobowiązań. Paul inaczej: odebranie sobie życia jest u niego wynikiem logiki, rozważenia wszystkich okoliczności, aspektów swego życia, zwyczajnie, w dalszym trwaniu byłoby coś niestosownego. I tyle. W jego banalnej, okrutnej śmierci jest coś upiornego.
Erika Fischer wypowiada myśl, którą podzielam i to obsesyjnie, mianowicie, że wydarzenia historyczne, niekoniecznie nawet tak straszliwe jak wojna czy zagłada mają żywotność daleko dłuższą niż ich rzeczywiste, “kalendarzowe” trwanie i wpływają na życie przyszłych pokoleń z ogromną siłą i to nawet wtedy, gdy te pokolenia już o nich zapomniały. Jednak nie to spostrzeżenie stanowi o wartości tej książki, nawet nie wątki obyczajowe i historyczne. Fischer, z bezpośredniością inteligentnej feministki opisuje rzecz, o której rzadko się mówi, a pisze jeszcze rzadziej: seks ludzi starzejących się. Ponad sześćdziesięcioletnia pisarka zwierza się ze swych erotycznych potrzeb, przywołuje kochanków i zdradza, niezbyt obficie, szczegóły kolejnych erotycznych znajomości. Dla mnie, człowieka młodszego o połowę jest to niczym wizyta na innej planecie.
I choćby ze względu na te kilkanaście stron, Drogę do nieba warto przeczytać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze