"Przemienienie", Szczepan Twardoch
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPowieść Twardocha jest kawałem porządnej sensacji, z wciągającą akcją, zaskakującymi zwrotami, wyrazistymi bohaterami i elektryzującym tłem. Mówiąc językiem dzisiejszych czytelników, rzecz wciąga i trzyma jak imadło, a wraz z ostatnią stroną pojawia się nieodparta ochota na jeszcze. Doczekaliśmy się powieści sensacyjnej skrojonej wedle najlepszych wzorców zachodnich, zarazem niezwykle polskiej.
Pełne zaskoczenie – Szczepan Twardoch, znany dotąd z fantastyki historycznej (Strenberg) i religijnej (Epifania Wikarego Trzaski) objawia się jako polski Forsyth, co nie jest opinią moją, ale samego Jacka Dukaja. Nawet, jeśli porównanie Przemienienia jest nieco przesadzone, to nie niweluje wrażenia, że wreszcie doczekaliśmy się powieści sensacyjnej skrojonej wedle najlepszych wzorców zachodnich, zarazem niezwykle polskiej. To swoista odpowiedź na tematy podejmowane przez księdza Isakowicza-Zaleskiego, wyrażona jednak językiem literatury popularnej.
Tylko prolog rozgrywa się współcześnie – zagadkowa śmierć pewnego duchownego prowadzi na Śląsk lat osiemdziesiątych, prosto do tajemnic IV Wydziału Służby Bezpieczeństwa, tego właśnie, który odpowiadał za rozpracowywanie, penetrowanie i werbowanie kleru. Antek Szarzyński jest młodym, bezwzględnym funkcjonariuszem firmy, pchniętym właśnie do pracy z duchowieństwem. Lubi dziewczyny, za to jego samego polubić jest trudno – choć, w odróżnieniu od takiego Franza Mauera pozostaje postacią z krwi i kości, kości też łamie i krew przelewa. To wychowanek domu dziecka, mający względem aparatu bezpieczeństwa – a zwłaszcza jednego, starszego już funkcjonariusza – stosunek niemal synowski. Nie przypuszcza, jak wiele tajemnic kryje IV wydział i jego własna, Antkowa przeszłość.
Twardoch nie pozostawia wątpliwości, jakie miał Pasikowski – esbecy to były bydlęta, pozbawione skrupułów choćby koleżeńskiej moralności, fałsz gra nawet w relacjach Antka z przybranym ojcem. Z drugiej strony, w Przemienieniu brak rysu karykaturalnego, znanego choćby z prasy prawicowej, gdzie esbekom brakuje jedynie błoniastych skrzydeł i krwi noworodków na wampirzych zębach. To bestie, ale ludzkie, obarczone wątpliwościami, słabościami, nie wolne od człowieczych odruchów a nawet sentymentów. Ich podłość jest podłością kogoś małego, próbującego coś ugrać, niezdolnego do wierności ani sobie, ani kolegom, ani systemowi, któremu zaprzedali dusze.
Sprzedaż duszy jest odrobinkę na miejscu, bo Twardoch, wyrosły w końcu z fantastyki, nadaje służbom, całej Polsce Ludowej mordę niemal diabelską. To siła, która sprowadza człowieka do chciwości i problemów rozporowych, wykrada matkom dzieci, wyrzuca człowieka ze społeczności, by na koniec zostawić w samotności, za to z wyrzutami sumienia. Obietnice tej siły są puste i obliczone na stratę, a wartości, które proponuje, szybko zmieniają się w swoją własną karykaturę.
A w tle pulsuje Śląsk, gdzie, jak się zdaje, Twardoch mieszka i realizuje się jako lokalny patriota. Niedawno Grzegorz Kopaczewski opublikował Hutę¸ nienajgorszą powieść, również osadzoną w tym regionie. U niego Śląsk był papierowym rekwizytem, u Twardocha żyje mocnym, intensywnym życiem: od wspólnot organicznych ich religijności, ocalałych wbrew dziesięcioleciom wysiłków czerwonych ateistów, przez lokalne obrazki, aż po język, nadający Przemienieniu lokalnego kolorytu.
Trudno napisać powieść popularną bez fajerwerków, więc autor, choć przygotował się dobrze – metody pracy służb opisane są bardzo wiarygodnie – to mnoży spiski, fikcyjne cele i struktury, nie zapominając, że poza prawdą o tamtych czasach jego zadaniem jest, nade wszystko, pozyskać dla siebie czytelnika. I tu odnosi pełen sukces – powieść Twardocha jest kawałem porządnej sensacji, z wciągającą akcją, zaskakującymi jej zwrotami, wyrazistymi bohaterami i elektryzującym tłem. Mówiąc językiem dzisiejszych czytelników, rzecz wciąga i trzyma jak imadło, a wraz z ostatnią stroną pojawia się nieodparta ochota na jeszcze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze