Męczeństwo Wojciecha K.
LAURA BAKALARSKA • dawno temuWojciecha K. poznałam kilka prac wstecz. Miał wówczas dwunastoletniego syna oraz żonę. Oboje byli przyczyną jego zgryzot i męczeństwa. A zaczęło się niewinnie. Gdy żona Wojciecha urodziła mu męskiego potomka, Wojciech K. zadecydował, że jej miejsce jest przy dziecku.
Wojciecha K. poznałam kilka prac wstecz. Miał wówczas dwunastoletniego syna oraz żonę. Oboje byli przyczyną jego zgryzot i męczeństwa.
A zaczęło się niewinnie. Gdy żona Wojciecha urodziła mu męskiego potomka, Wojciech K. zadecydował, że jej miejsce jest przy dziecku. Żona Wojciecha poszła najpierw na macierzyński, na który by poszła tak czy owak, a potem wzięła rok wychowawczego.
Miała wówczas całkiem niegłupią robotę: była szefową jakiejś komórki robiącej badania opinii publicznej dla państwowej telewizji. W każdym razie ona tę robotę lubiła. Robota także lubiła żonę Wojciecha na tyle, że gdy Wojciech znowu arbitralnie zadecydował, że syn jest dla niego zbyt cenną wartością, żeby go skazywać na żłobek, praca przedłużyła żonie Wojciecha bez gadania urlop wychowawczy. Potomek skończył trzy lata, skończył się i urlop. Żona Wojciecha czuła, że bez pracy wariuje. Ja tego nie rozumiem, ale ona tak akurat została zrobiona.
Wojciech orzekł, że jego syn nie nadaje się do przedszkola. Rzeczywiście, młody miał silne ataki alergii. Żona Wojciecha chodziła sfrustrowana. Dziecko to wyczuwało i urządzało trwające wiele godzin spektakle z tarzaniem się, krzykami i waleniem kończynami w podłoże.Żona zaproponowała, że może wezmą opiekunkę, dzięki czemu wilk będzie syty a owca cała. Wojciecha K. takie rozwiązanie nie satysfakcjonowało.
— Ja jestem — rzekł — zwolennikiem tradycyjnego modelu rodziny. Zarobię na dom. Twoje miejsce jest przy chorowitym dziecku.
Praca trzymała etat dla żony Wojciecha jeszcze chyba ze trzy lata. Kiedy potomek osiągnął wiek szkolny, nie było to tamto: do szkoły pójść musiał. Szedł z alergią i trwającymi dalej histeriami. Kiedy histerie nie pomagały mu w osiągnięciu tego, czego chciał, dostawał ataku astmy.Potomek poszedł do szkoły, ale żona została w domu, bo Wojciech K. powiedział, że gdy się dziecku przydarzy jakaś choroba, atak astmy albo histerii, to miejsce żony jest w domu i przy dziecku.
Etat w telewizorze szlag trafił. Żona znalazła sobie inną formę aktywności. Jej dzień organizował się wokół spraw pobliskiego kościoła. To w roku pierwszym. Kiedy poznałam Wojciecha, syn miał lat dwanaście, żona natomiast cały dzień łatała od kościoła do kościoła po jakichś nowennach, łańcuszkach do świętego Antoniego i kółkach różańcowych.
— Co robiłaś cały boży dzień? — pytał ją Wojciech, gdy przychodził z roboty.
Wiem, bo powiadał o tym, bardzo zresztą jęczącym głosem.
— Obiad gotowałam — odpowiadała żona. A gotować nie tylko nie lubiła, ale i jeszcze nie bardzo umiała. Była socjologiem z wykształcenia, a nie garkotłukiem. Zupa się składała — jak opowiadał Wojciech — z wody i pływających w niej niestarannie obranych i niedogotowanych warzyw. Po tej krótkiej wymianie zdań z mężem zakładała kapotę, obuwała nogi i szła do kościoła, gdzie siedziała do późnego wieczora. To akurat rozumiem. Gdybym musiała li tylko gotować obiady lub — szczyt niepotrzebnej roboty — ciepłe kolacje, to też bym latała po kościołach, a może nawet i poszła do meczetu.
Raz i drugi wyraziłam swoją opinię, że żona koniecznie powinna wrócić do pracy, to jej przejdzie dewocja, a problemy wychowawcze i zdrowotne z synem też się zmniejszą, ale Wojciech K. warknął stanowczo:
— Nasze małżeństwo oparte jest na zupełnie innym modelu.
A, skoro tak, to kotwica ci w plecy i aby pogoda była. I nie żal mi się.
Pracowaliśmy razem w jednej firmie dwa lata i przez te dwa lata codziennie jęczał i narzekał na dom, w którym przyszło mu żyć i który sam sobie zmajstrował według tradycyjnego modelu.Nie pytajcie mnie, dlaczego żona Wojciecha na to poszła. Podejrzewam, że nie chciała uchodzić za wyrodną matkę, która karierę stawia ponad dobro rodziny a zwłaszcza dziecka.
Spotkałam go dwa tygodnie temu. Jedzie do Francji, do córki z pierwszego małżeństwa. Potem wraca, szuka mieszkania do wynajęcia. Wraca szybko, bo ma dziewczynę, a ona już za nim tęskni, chociaż jeszcze nie wyjechał. I w ogóle: zaczyna życie od nowa. Syn może nawet skończy szkolę, ale o zdaniu matury nie ma mowy.
Nie śmiałam zapytać, czy jego żona też zaczyna życie od nowa. Albowiem przypuszczam, że wątpię.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze