Ulubiona sąsiadka
EWA PAROL • dawno temuOd paru już dni budzi mnie rano wcale nie budzik, co byłoby najbardziej naturalne, ani nie zaglądające przez okno słońce, tylko wiertarka. Przepraszam, jednego dnia było stukanie młotkiem. Otwieram więc jedno oko, spoglądam na zegarek i stwierdzam, że godzina jest – przynajmniej dla mnie – zupełnie skandaliczna. Szybko zamykam to jedno oko i próbuję znowu zasnąć.
Czasem się udaje, czasem nie. Cóż, warto niekiedy wcześniej wstać…
No tak, wiosna, sezon remontów, ostatni rok ulgi budowlanej – nietrudno sobie wytłumaczyć, że to wszystko normalne, tylko rozmaici ludzie mają różne poczucie czasu. Pora, która dla mnie, z powodu pracy do późna, jeszcze do niedawna była niemal środkiem nocy, dla innych jest początkiem dnia. Trzeba to zaakceptować, zwłaszcza jak się mieszka w bloku.
Nie będę się przecież zachowywać jak moja Ulubiona Sąsiadka i od razu lecieć i robić aferę. Ulubioną Sąsiadkę zdążyłam poznać, jeszcze zanim się na dobre wprowadziłam cztery lata temu. To ona pierwsza wyraziła dezaprobatę z powodu remontu u mnie. Dezaprobata to nawet mało powiedziane – wezwała jakiegoś pana dyrektora z administracji, żeby upomniał mnie, że drzwi wejściowe, które właśnie montowali w moim mieszkaniu, miały nieodpowiedni kolor. Asertywnie stwierdziłam, że tylko na tej jednej klatce na różnych piętrach występują co najmniej cztery różne odcienie drzwi i moje nie są na pewno gorsze od innych. Po kilkunastominutowej dyskusji pan dyrektor sobie poszedł, a sąsiadka zyskała miano Ulubionej.
Potem miała jeszcze okazję na ten tytuł zapracować. Nie jestem zresztą jej wrogiem numer jeden w domu. Ulubiona Sąsiadka z jednym panem z naprzeciwka uwielbiają urządzać „narady wojenne” na klatce schodowej i tak się składa, że prawie na mojej wycieraczce. Co ciekawe, niezależnie od pory dnia Ulubiona Sąsiadka ma na sobie najczęściej koszulę nocną i szlafrok, a na głowie wałki. Nigdy nie wejdą do żadnego ze swoich mieszkań, zawsze konwersują na klatce. Narady potrafią trwać nawet ponad pół godziny, a ja, jeżeli akurat jestem w domu, chcąc nie chcąc słyszę te rozmowy, bo mówią głośno, a moje mieszkanie jest małe i nie mam gdzie uciec. Narady koncentrują się głównie na wymienianiu krytycznych uwag pod adresem wszystkich mieszkańców po kolei, od samej góry aż po parter.
Najważniejszym zajęciem Ulubionej Sąsiadki jest poza tym pilnowanie porządku. Kiedy wychodziłam jakiś czas temu, żeby wyrzucić śmieci i nie zamknęłam drzwi od klatki, zostałam pouczona, że po to są drzwi z domofonem, żeby je zamykać. Nie pomogło tłumaczenie, że wyszłam na minutę. Innym razem natomiast, wychodząc, zastałam drzwi otwarte, więc zgodnie z poleceniem, chciałam zamknąć. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się Ulubiona Sąsiadka i oświadczyła, że specjalnie jest otwarte, bo się wietrzy. Innym razem miałam okazję się dowiedzieć, że stary, brudny chodnik, który leży na parterze, nie służy do wycierania butów po wejściu do klatki, że zbyt głośno wchodzę wieczorem po schodach, za późno się kąpię i – o zgrozo – odkurzam w niedzielę. Na nic zdało się wyjaśnianie, że kiedy indziej nie mam czasu.
Jakiś czas temu, oczywiście wcześnie rano, dzwonek do drzwi. Patrzę przez wizjer: Ulubiona Sąsiadka. – Czy to pani wystawiła jakieś rzeczy na korytarzu w piwnicy? Przez to nie mogę się dostać do swojej! Spokojnie odpowiedziałam, że to nie ja, bo w ogóle dawno tam nie byłam i nie wiem, czy coś stoi na korytarzu. Po paru dniach ta sama sytuacja: – Czy to pani zostawiła na parterze wózek? Po raz kolejny zaprzeczyłam nieco zdziwiona tym pytaniem.
Ponieważ ostatnio częstotliwość interwencji jakoś się zwiększyła, zaczęłam się zastanawiać, jak to się rozwinie. Przypomniałam sobie opowieści i programy w telewizji o ludziach pozywających sąsiadów do sądu przez jakieś absurdalne oskarżenia i zaczęłam się pocieszać, że u mnie jeszcze nie jest wcale źle. Ale zwróciło moją uwagę, że zawsze w takich doniesieniach pojawiają się bardzo energiczni i mający dużo czasu emeryci. Zupełnie jak moja Ulubiona Sąsiadka.
Parę dni temu udało mi się przypadkiem zidentyfikować źródło niedawnych odgłosów: obudził mnie inny dźwięk niż poprzednio. Coś, jakby walił się kawałek ściany. Okazało się, że to właśnie u Ulubionej Sąsiadki jest remont i akurat wymieniano okna, co potem zobaczyłam, wychodząc. Pomyślałam, że to ona powinna się teraz przede mną kryć po kątach bądź bić w piersi. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy następnego dnia rano dzwonek do drzwi…
– Przepraszam, czy nie miałaby pani pożyczyć trochę cukru? Mało co się nie roześmiałam, bo to było jak puenta sceny w komedii, i odpowiedziałam zdumiona: – Niestety, ale nie słodzę. To nie była zemsta, naprawdę nie słodzę i nigdy nie mam w domu cukru. Dobrze mieć Ulubioną Sąsiadkę – ona ma na kogo ponarzekać, a ja z kogo się pośmiać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze