Lekarze ją olali!
PAULINA MAJEWSKA-ŚWIGOŃ • dawno temuWielu borykających się z uporczywymi objawami (drżeniem rąk, przeszywającymi bólami całego ciała, brakiem snu) pacjentów otrzymuje błędną diagnozę. Chory i cierpiący pragnie tylko jednego - człowieka z powołaniem, solidnego lekarza, u którego w gabinecie uzyska profesjonalną pomoc. Niestety dr House istnieje tylko w filmie…
Bożena (29 lat, sekretarka z Bydgoszczy):
— Choruję na boreliozę od kilkunastu lat. Kleszcz ugryzł mnie raz w życiu (przynajmniej tylko to jedno ugryzienie pamiętam).
Kiedy byłam w wieku szkolnym o tej chorobie nie mówiono wcale. Pamiętam jak mój ojciec zadzwonił do swojego brata — lekarza z zapytaniem, co zrobić, czy to ugryzienie to coś niebezpiecznego. Nie dostałam żadnego antybiotyku, bo nie wystąpił rumień.
Byłam bardzo żywym, ruchliwym dzieckiem. Nastał jednak czas, w którym nie miałam sił skakać na skakance czy bawić się w ulubioną gumę z koleżankami na szkolnym boisku. Zrezygnowałam też z ukochanego baletu. Bardzo bolały mnie kolana i kostki. Rodzice niepokoili się nagłą zmianą stanu zdrowia, więc zaczęły się wędrówki po lekarzach.
Pierwszy powiedział, że nic mi nie dolega, że jestem leniwą dziewczynką i mam nie zawracać rodzicom głowy. Drugi zalecił badanie płynu stawowego. Miałam wtedy 16 lat. Podobno przyczyną uporczywego bólu był reumatyzm! Przed samą maturą postawiono diagnozę — nerwica. W końcu strasznie się denerwowałam, miałam problemy z zasypianiem, nie potrafiłam odpoczywać, często bolał mnie żołądek. Byłam osłabiona, smutna, nękały mnie bóle głowy.
Chodziliśmy tak od gabinetu do gabinetu. Każdy lekarz mówił co innego. Papierów, szpitalnych wypisów przybywało, utoczono ze mnie masę krwi. Wyniki badań w normie. W końcu trafiłam do psychiatry — rozpoznanie zespół Münchhausena. Lekarz powiedział, że symuluję wszystkie objawy w celu zwrócenia na siebie uwagi otoczenia. Kazał mi znaleźć sobie jakieś hobby i chłopaka, który wybije mi to udawanie z głowy.
Płakałam po nocach. Nawet rodzice dali za wygraną. Byłam samotna i czułam się fatalnie. Wiedziałam, że jeśli sama czegoś nie zrobię, wyląduję na cmentarzu. Mój stan pogarszał się z tygodnia na tydzień. Doszły dziwne wysypki na brzuchu i plecach. W końcu pojawiły się objawy neurologiczne. Potrafiłam trzymać kubek i nagle moje palce stawały się sztywne, więc gorąca kawa lądowała na podłodze. Miałam zawroty głowy, problemy ze wzrokiem. Kiedyś, siedząc w autobusie, przestałam czuć moje nogi. Przejechałam przystanek, na którym miałam wysiąść. Byłam przerażona.
Wreszcie trafiłam do szpitala. Rozmawiali ze mną różni lekarze, każdego dnia przychodził też student medycyny i męczył mnie swoimi pytaniami. Usłyszałam, że jestem bardzo ciekawym przypadkiem. Ze szpitala wyszłam z diagnozą nietypowo przebiegającego stwardnienia rozsianego. Dlaczego? Ponieważ nie miałam żadnych zmian w obrazie rezonansu magnetycznego. Odesłano mnie do domu. Miałam czekać aż mi się pogorszy…
Jak większość chorujących na boreliozę — diagnozę postawiłam sobie sama. Dzięki buszowaniu po internecie i szukaniu odpowiedzi na postawione przez siebie pytania. Testy ją potwierdziły. Leczę się prywatnie, ponieważ w przychodni i na oddziale zakaźnym usłyszałam, że to nierealne, by po tylu latach od ugryzienia być nadal chorym. Pewnie, lepiej wmówić choremu, że cierpi na bardziej znaną chorobę, niż drążyć temat. A szkoda, bo gdyby chociaż jeden z lekarzy, u których byłam przez te kilkanaście lat, wykazał się odrobiną chęci, byłabym już zdrowa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze