Perwersyjny dzień Fionki
MAGDA SZWARC • dawno temuDziś znów będzie o mojej kumpeli Fionce. Szczęściara. Chociaż się złoszczę, że w niektóre soboty jest całkowicie poza zasięgiem, nie przeszkadza mi to jednocześnie zazdrość jej, że może sobie na taki bezwstydny luksus pozwolić. Otóż Fionka, od czasu do czasu, ma „swój dzień” i wtedy nie ma jej dla nikogo. Przepytałam ją ostatnio, co też ona robi przez te godziny, kiedy nie odbiera telefonów, nie spotyka się z ludźmi, nie chodzi do kina, do teatru, na zakupy...
Dziś znów będzie o mojej kumpeli Fionce. Szczęściara. Chociaż się złoszczę, że w niektóre soboty jest całkowicie poza zasięgiem, nie przeszkadza mi to jednocześnie zazdrość jej, że może sobie na taki bezwstydny luksus pozwolić. Otóż Fionka, od czasu do czasu, ma „swój dzień” i wtedy nie ma jej dla nikogo. Przepytałam ją ostatnio, co też ona robi przez te godziny, kiedy nie odbiera telefonów, nie spotyka się z ludźmi, nie chodzi do kina, do teatru, na zakupy. Toż to można zwariować z nudów. Fionka nie wariuje, tylko opowiada. – Co tylko mi się zamarzy – i uśmiecha się rozmarzona.
Jak wynika z zeznań Fionki, taki dzień rozpoczyna się jeszcze wieczorem dnia poprzedniego wyeliminowaniem niepotrzebnych zagrożeń. Po pierwsze: budzik. Po drugie: Oliveira, kota sąsiadów. Jego niestety nie da się wyłączyć jednym ruchem ręki, szczególnie w okresie od wczesnej wiosny do późnej jesieni, kiedy okna otwiera się na oścież. W okolicach bladego świtu przełazi „toto” po balkonach, by podgryzać dracenę, która i tak już ledwo zipie. Średnio więc 3 razy w tygodniu Fionka przebudza się wstępnie koło trzeciej czy czwartej nad ranem, wstaje i ganiają się wokół roślinności. Cap go za futro. Pyrga kotem na balkon. Otwory okienne zatrzaskują się z hukiem. Nie na długo.
O 8 rano budzą się Fionkowi autochtoni. Ogłaszają to gwizdem, który postawiłby na równe nogi niedźwiedzia w środku zimy: fiuuuuuuuuuuu — gwizd. Krótka cisza, a potem — MaaaaaRiaaaaaann! Idziesz na piłeee?!!! – skanduje drużyna. Marian, jak się przebudzi, to odkrzyknie z dziewiątego: Cooooooooooooo? Magnetofon ma na fula, to nic dziwnego, że nie słyszy. – Naaaaa piiiiłeeeeeeeee! Iiidzieeesz? – echo niesie po osiedlu szczegóły propagandy zdrowego stylu życia. – Nooooooooooo – decyduje się Marian. Chłopakom już z dziesięć lat temu w blokach zamontowali domofony, że zapewne zapomnieli, że mają. Szmat czasu. Albo z wrodzonej delikatności nie chcą budzić rodziców Mariana.
No więc jeśli nie autochtoni, nie Oliveira i nie budzik, to przebudzenie Fionki następuje nie wcześniej niż o 9. Ale przebudzenie to dopiero pierwszy krok w drodze od trybu „sen”, do trybu „active”. Początkowo Fionka musi nieco poleżeć. Dojrzeć. 30 minut. W ciszy. Sam na sam z własnymi myślami.
W końcu nadchodzi jednak czas, by włączyć drugi bieg. Podnosi się. Wciąga na siebie wczorajsze ciuchy, co cierpliwie czekały na ten moment na podłodze. Kurteczkę, jeśli akurat wypada zima. 10 schodów razy cztery półpiętra w dół. 30–40 półprzytomnych kroków do kiosku po gazetę. Tyle samo z powrotem. Jeszcze wdrapać się na schody i znów: ciuchy w kąt i Fionka z gazetą w ciepłej jeszcze pościeli. — To taka mała próba oszukania samej siebie, że niby nie wstawałam. Konieczna niestety, bo żebym nie wiem jak się starała, to w piątek sobotniej gazety nie udaje mi się kupić – mówi wyraźnie niezadowolona z niedoskonałości i ograniczeń tego świata.
I to już jest trzeci bieg w rozpędzaniu „jej” dnia. Jak gazeta się skończy, bierze książkę. Potem drugą. Wskazówki zegara ze stoickim spokojem mijają południe. Bywa, że nie ma 13-tej, 14-tej. Jak zaczynają jej przeszkadzać nie umyte zęby, to znak, że świadomość ocknęła się na tyle, by włączyć bieg czwarty. Mycie.
No a jak mycie, to również śniadanie. A jak śniadanie, to dobrze jest posłać łóżko. A jak łóżko, to i ogarnąć mieszkanie, żeby się o własne ciuchy nie zabić. 16-ta. Piąty bieg. Można się zastanowić, co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Na co właściwie teraz ma ochotę?
Wariantów jest wiele. Raz ma ochotę wybrać się na spacer do lasu nieopodal (o tej porze autochtoni już się w piłę narżnęli i wycieńczeni powrócili do swoich siedzib). Może rower? Czasem woli poczytać. Czasem ma ochotę na gotowanie. Obiad z dwóch dań z deserem przygotowany w jej mikro-kuchni graniczy z akrobacją, ale co tam. Na piątym biegu jej mózg pracuje na tyle sprawnie, że coś udaje się wybrać.
No i historia jej dnia rozjechała się na wiele wątków i wariantów, przejdę więc od razu do klamry, która następuje po i zamyka "jej dzień". Do wieczoru piękności, którego pomysł, notabene, skopiowała ode mnie (nie dziękuj, na zdrowie Ci Fionka).
Cichutka, nastrojowa muzyka. Świece. Kąpiel w pianie. W takiej atmosferze nieśpieszna depilacja nóg graniczy z przyjemnością. Odżywki. Peelingi. Seria maseczek do twarzy. Różowa — relaksująca i wiśniowa – nawilżająca. Boże, jak one pachną! Rytuał wieczoru piękności zamyka balsam niespiesznie wklepany w młode, jędrne ciało. Pomalowane paznokcie. Nazywajcie to sobie babską próżnością, czy jak tam chcecie, grunt, że po dwóch godzinach z zaparowanej łazienki wychodzi inna kobieta niż ta, która do niej weszła. Czary?
Następnego dnia o poranku Fionka powraca do ludzi. Jakby piękniejsza, spokojniejsza, wyluzowana… Łaskawie włącza telefon. Witamy wśród żywych, Fionka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze