Męskie i kobiece przyjemności
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuOstatni długi majowy weekend skłonił mnie do przemyśleń na temat tego, że przyjemności mają płeć. Pomijam zupełnie oczywiste podziały, czyli chłopcy lubią piłkę nożną a dziewczynki zakupy. Chodzi mi o przyjemności z gatunku bardziej przyziemnych i leniwych.
Podziały uwydatniają się szczególnie podczas urlopów. Przykłady? Proszę bardzo.
Jedną z największych przyjemności według mnie, jako przedstawicielki gatunku żeńskiego, jest śniadanie na tarasie. Tak się złożyło, że majowy weekend spędzaliśmy w hotelu z restauracją z widokiem na jezioro. Jeszcze przed przyjazdem na miejsce rozkoszowałam się myślą, że czeka mnie śniadanie wśród kwiatów i świergotu ptaków, że będę popijała kawę z pianką gapiąc się na spokojną wodę skąpaną w promieniach wschodzącego słońca. Kiedy w końcu nadszedł czas majowego śniadania i mogłam usiąść ze swoją kawą na tarasie, kiedy zachwyt towarzyszący moim doznaniom chciałam odnaleźć wypisany na twarzy mojego męża, doznaję psychicznego wstrząsu. Co robi mój ukochany? Zjada swoje śniadanie w pięć minut i niecierpliwie wierci się na swoim stylowym krześle. Widzę jak zaczyna znacząco zasłaniać oczy od słońca, cicho wzdychać, w końcu przebąkuje coś o tym, że może poszedłby kupić gazetę. Drugi osobnik płci męskiej, mój siedmioletni syn, stoi przy mnie i jęczy, że on chce wracać do pokoju, bo musi poukładać swoje klocki. Jedz tu z takimi śniadanie! Spróbuj z takimi osobnikami patrzeć na jezioro! Jak można nie doceniać takiej chwili! – marudzę pod nosem, ale bez nich kawa jakby mniej już mi smakuje.
Mężczyźni w mojej rodzinie jako typowi zadaniowcy zupełnie nie mogą zrozumieć, co ja widzę w dwugodzinnym jedzeniu śniadania. Należy zjeść, to co ma się na talerzu i wyjść. To siedzenie z filiżanką kawy i gapienie się na jezioro wytrąca ich z równowagi.
Co ciekawe, ich nastawienie do patrzenia na jezioro zmienia się zupełnie, kiedy idą na ryby. Spławik kiwa się na wodzie, a oni się gapią. Na co oni się tak gapią? Siedzą na małych stołeczkach, komary krążą nad ich głowami, a oni się gapią? Tego to ja nie rozumiem. A już całkiem nie mogę pojąć, co jest relaksującego w robalach i nabijaniu ich na haczyk.
Inny przykład to spacery. Mogłabym godzinami spacerować wzdłuż jeziora. Nieważne czy nowoczesną promenadą, czy błotnistą ścieżką. Liczy się sam fakt spacerowania, mulisty zapach wody, wiatr na twarzy i słońce prześwitujące przez konary drzew. Mojemu Połówkowi entuzjazmu starcza na kwadrans. — Dokąd tak idziemy? – pyta, bo przecież w męskim świecie ważny jest cel. — Długo tam się idzie? – w męskim świecie najlepiej rozpisać zadania w czasie. — A dlaczego tak wolno? - to ostatnie pytanie musi mu bardzo ciążyć, bo gwałtownie przyspiesza i do źródełka, które obraliśmy za metę wycieczki, prawie dobiegamy.
— Mamo, mamo, czemu nie mamy piły? – drugi męski osobnik w naszej rodzinie włącza się do rozmowy. Moglibyśmy ściąć te huby, które wiszą na brzozach. — Wiecie co chłopaki? – to ja tu sobie pospaceruję koło tego źródełka, a wy pobiegnijcie na plac zabaw. Pobiegli. Co za ulga!
Naszą majówkę kończymy w ogrodzie. Przez kilka dni liście rozwinęły się z pąków, rabatka przed domem zaczerwieniła się od tulipanów a forsycja przystroiła się w żółtą sukienkę. Chodzę wśród tych arcydzieł natury, wydając raz po raz głośne okrzyki zachwytu. Kontemplowanie urody kwiatów to w moim odczuciu czysta przyjemność. Co robi mój mąż? Wyciąga kosiarkę. Robi to tak energicznie, że przy okazji tratuje kilka stokrotek, które świeżo rozwinęły główki. Wrrrrrrr, wrrrrrrr. Rozlega się warczenie maszyny. Nie ma stokrotek. — Nie ma nic przyjemniejszego niż widok równego trawnika – mówi mój mąż. - Tata, ja też mogę pojeździć kosiarką? – dopomina się syn. Uznaję, że oglądanie kwiatów w hałasie jest jednak mniej przyjemne i udaję się do domu. Nie ma jak aromatyczna herbata wypijana wieczorową porą. Robię wielki kubek i zabieram się do zrobienia kolorowej, wiosennej sałatki. Już sam jej widok cieszy zmysły.
Moi panowie wracają z ogrodu. — Jest jeszcze piwo w lodówce? – pyta mąż. — Nalejesz mi pepsi? – pyta synek. Zjedli kabanosy zagryzając chlebem. Bo taki posiłek to największa przyjemność po koszeniu trawy. Sałatkę zjem sama, patrząc na kwiaty w ogrodzie i dziękując moim mężczyznom, że to nie ja muszę obsługiwać kosiarkę i czyścić ryby, które będą jutro na obiad.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze