Nie lubię poniedziałku
MONIKA KRÓL • dawno temuPoniedziałek to niezwykły dzień tygodnia. Myślę, że gdybym była poniedziałkiem, sama do siebie mogłabym czuć uzasadnioną niechęć. Uzasadnioną z tej prostej przyczyny, że gdybym od rana słyszała te wszystkie głosy pełne niechęci, że już nadeszłam, a raczej nadszedłem, bo poniedziałek jest rodzaju męskiego, trudno byłoby oprzeć się wrażeniu, że nie jest się powszechnie lubianym.
Do zeszłego poniedziałku wydawało mi się, że w tym dniu nie ma nic niezwykłego; dzień jak co dzień.
Od poniedziałku zaczyna się tydzień, który niezmiennie liczy tyle samo dni, tyle samo poranków i zmierzchów, trwa tyle samo godzin itd.
Zeszły poniedziałek zaczął się koszmarnie. Najpierw nie mogłam zmusić swoich powiek do posłuszeństwa, jednocześnie walcząc z uparcie wyjącym budzikiem i zaklinając wszystkich świętych, żeby to była sobota. Ale gdyby to była sobota, to już bym była rześka i na nogach. Nie wiem na czym to polega, ale nie staram się już nawet tego zrozumieć. Tak już mam, że w soboty wstaję rano, wyspana i pełna energii, a w poniedziałki spać mi się chce tak bardzo, jakbym nie zmrużyła oka od tygodnia.
Gdy w końcu zczołgałam się z łóżka, poszło mi jak z płatka, nawet udało mi się nie trafić szczoteczką do zębów sobie w oko, co w moim przypadku jest niemałym sukcesem. Zostało mi jeszcze trochę czasu na wyprasowanie sukienki, której wcale nie miałam potem założyć. A co, nie ma jak wykazać sobie, że jest się dobrze zorganizowaną osobą. Jak już wyprasowałam sukienkę, wyjrzałam przez okno, co niestety wcześniej nie przyszło mi do głowy, bo moim oczom ukazało się ciężkie od smolistych chmur niebo. Nie, sukienka na taką pogodę, to nie był najlepszy pomysł.
Ubrałam się w coś innego i pobiegałam po mieszkaniu w poszukiwaniu kilku niezbędnych rzeczy: spinki do włosów, dyskietki z materiałami, dokumentów do pracy, które noszę nie wiadomo po co codziennie w tę i z powrotem. Potem ostatnie spojrzenie na tarczę zegara i jak zwykle okazało się, że tramwaj właśnie odjeżdża i będę musiała pojechać następnym.
Poniedziałek na dworze przywitał mnie strugami deszczu. Wprawdzie miałam na sobie kurtkę, która nawet nazywa się przeciwdeszczową, ale już nie raz przekonałam się, kurtka jest przeciwdeszczowa tylko wtedy, kiedy deszcz nie pada. Natomiast gdy tylko trochę pokropi, moja kurtka zachowuje się jak gąbka. Co gorsza, za każdym razem, gdy ją zakładam, zapominam o tej jej malutkiej wadzie. W tamten poniedziałek przypomniałam sobie, że jest przeciwdeszczowa tylko z nazwy, po tym jak przykleiła mi się do pleców, gdy tak stałam na przystanku tramwajowym, przestępując z nogi na nogę, na moją głowę systematycznie leciały litry wody z nieba, a na horyzoncie nie pojawiał się ani jeden malutki tramwaj. Wyglądało to tak, jakby wszystkie tramwaje poszły sobie na piwo z okazji poniedziałku.
Długo nie mogłam zdecydować się, żeby zmienić środek komunikacji, bowiem doświadczenia wiem, że za każdym razem, kiedy podejmuję decyzję, żeby pobiec do autobusu, tramwaj nagle się zjawia, a autobus zamyka mi drzwi przed nosem. W tamten poniedziałek tak się na szczęście nie stało, ale zanim zdołałam siebie samą przekonać, że to czekanie do niczego nie prowadzi, minęło parę kolejnych minut w deszczu.
Gdy już dotarłam do pracy z nastawieniem, że to nie koniec niemiłych przygód tego dnia, szybko zadziałał mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Walcząc z nawałem obowiązków intensywnie zastanawiałam się, co złego może mnie jeszcze dziś spotkać. I wtedy mnie olśniło. Nie wiem, czy wyłączyłam żelazko. Prawdopodobnie nie. Intensywnie i w skupieniu przypominałam sobie każdy poranny gest. Klatka po klatce wyświetlił mi się przed oczami ów poniedziałkowy poranek, ale gdy dochodziłam do etapu prasowania, film był prześwietlony. Biała plama w życiorysie. Postanowiłam nie czekać aż moja wyobraźnia wznieci pożar w mieszkaniu. Złapałam mokrą kurtkę i wyleciałam na deszcz. Tym razem wsiadłam do tramwaju, który zdaje się już wrócił z piwa i pojechałam w kierunku domu. Wpadłam jak huragan do mieszkania, a w nim, na desce do prasowania stało sobie spokojnie zimne jak lód żelazko. Stało sobie spokojnie i wcale nie miało zamiaru niczego podpalać…
Po powrocie do biura wszyscy z zainteresowaniem dociekali, jak się czuje żelazko, a ja marzyłam jedynie o tym, żeby już pójść do domu. Nie po ogień, a po spokój…
Wtedy właśnie olśniło mnie drugi raz tego samego dnia. Dotarło do mnie, że przecież już jutro jest wtorek. Wtorek zawsze zapowiada się lepiej. To drugi dzień tygodnia, a skoro początek nie był zbyt atrakcyjny, to potem musi nastąpić korzystna zmiana.
Na szczęście poniedziałek to tylko jeden dzień w tygodniu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze