Szaleństwa na zakupach
MARGOLA&KAZA • dawno temuMargola, czy Ty też to masz? Czy w pewien ciepły, wiosenny dzień stwierdzasz z przerażeniem, że nie masz czego na siebie włożyć i postanawiasz ruszyć na łowy? Głupie pytanie, wszystkie to mamy. Ale czy Ty też po każdym takim polowaniu wracasz do domu z torbami pełnymi kompletnie niepotrzebnych Ci sukienek, bluzek, spódnic, nie pasujących do niczego, nie pasujących do Ciebie? Drugie głupie pytanie. Też to masz.
To była miłość od pierwszego spojrzenia. Wymarzony, ideał. Skromny, elegancki… To jest to, czego szukałam! – pomyślałam i zabrałam go z sobą. Po bliższym poznaniu w przebieralni okazało się, że była to miłość raczej do pierwszego spojrzenia. Skromność i elegancja prysła, a z lustra patrzyło na mnie jakieś wychudzone biedactwo w przykusym płaszczyku, rodem z bajek Andersena.
Ale czy oprócz tych toreb nie przynosisz ze sobą do domu podejrzenia, że coś z Tobą jest nie tak? Ja tak mam. Tu nie chodzi o to, że raz mam za długie ręce, a raz za krótkie, że raz noszę 34, a raz 43. To wszystko daje się jakoś logicznie wytłumaczyć. Powiedzmy, że każda firma odzieżowa ma własne rozmiary i na wszelki wypadek raz są to rozmiary francuskie, raz angielskie, a raz włoskie. I żeby już nic nie było jasne w tej rozmiarowej wieży Babel, to w dwuczęściowym kostiumie spódnicę szyje się jak dla francuskiego 40, marynarkę jak dla włoskiego 32, a na metce pisze się „SIZE M”. Po angielsku. A wszystko to się robi, żeby klientkę omotać, omamić, zakręcić jej w głowie, wydłubać jej ciężko zarobione pieniądze i puścić z torbami…Więc może nie logicznie, ale uzasadnić się da.
Ale jak wytłumaczyć to, że moja szyja znajduje się między ramionami, a nie między łopatkami, jak nakazuje krój bluzki ze stójką na plecach? Albo że powyżej bioder mam wcięcie i owszem, ale czemu nie aż takie, żeby zmieściło się w pasie o obwodzie kołnierzyka? A moje nogi? Może nie idealnie symetryczne, ale przecież nie zasługują na nogawki o rożnych długościach. Nie mówiąc już o bluzkach zwężanych na wysokości biustu. Chyba, że biust nosi się jakoś wyżej lub niżej? Może to w ogóle nie są bluzki, a ja w powodzi rzemyków, troczków, koronek i falbanek, oszołomiona wystrojem stylowych przebieralni, ubieram nie to, co trzeba, nie tam, gdzie trzeba i nie tak, jak trzeba? A może pani krawcowa pomyliła wykroje i uszyła sukienkę z nogawki, a spodnie z dwóch rękawów? A może w tym sklepie zaopatrują się Obcy?
Kiedy w końcu uda mi się wreszcie znaleźć coś, co dobrze na mnie leży, nagle okazuje się, że nie można w tym się poruszać, podnosić rąk, o oddychaniu nie mówiąc.
I jak tak się mierzę sam na sam z płaszczykiem w sklepowej przebieralni, to zastanawiam się, które z nas jest źle skrojone? I jak to dobrze, że tylko takie mam problemy na wiosnę!
Kaza
* * *
O widzisz Kaza, tu się mylisz. Nie wracam z torbami pełnymi niepotrzebnych mi rzeczy, bo jestem psychologicznie niezdatna do zakupów. Przez parę lat jeden taki wdrukował mi poczucie winy za każdą kupioną za żywą gotówkę rzecz. Nie do wykorzenienia zwyczaj. Kupuję sobie coś, ale natychmiast przyjemność udanego zakupu zostaje zagłuszona przez listę rzeczy, które można było kupić za te pieniądze i idące za listą wyrzuty sumienia. Nieszczęściem, moje gorsze pół śmie twierdzić, że kupiłam sobie coś ładnego i że dobrze mi w tym i że nareszcie. Kiedy ostatnio oszalałam i z okazji zbliżającego się wesela szwagra (już za dwa i pół miesiąca!) kupiłam za 200 zł sutą spódnicę w kolorze rudego płomienia, w brokatowe kropki i do tego bluzkę z miętych koronek w stylu hiszpańskim, który to zestaw podkreślił moją talię w sposób podpatrzony u Velazqueza – a uczyniłam to pod koniec miesiąca, gdy każdą złotówkę ogląda się trzy razy pod światło – zostałam nieznacznie ochrzaniona, że zakup nie w porę – i nareszcie się dobrze poczułam. Znany schemat wrócił, skaza na ideale jest, jak ją umiejętnie podłapać paznokciem i pociągnąć, to pojawią się dobrze znane pęknięcia – szafa gra.
A jednak tej wiosny opanowało mnie szaleństwo i wydałam na siebie zupełnie niewyobrażalną kwotę. Zaczęło się niewinnie. Obejrzałam rudy półgolf, czarną anilanową bluzkę, kremowy leciutki sweterek z warkoczami z modnej w tym sezonie grubej nitki. Gestem Rockefellera zażyczyłam sobie zapakowania, uiściłam szczupłą kwotę (w końcu to bazar) i wyszłam. W drodze powrotnej do samochodu sklep był z butami. Weszłam, zakochałam się (pierwszy raz w tym roku) w kozaczkach krótkich nad kostkę, zbiłam cenę zawodowo, dołożyłam czółenka z wyprzedaży i udałam się do bankomatu po gotówkę. Idąc do bankomatu rozżaliłam się nad sobą, że chodzę w butach trekingowych, starej lejbie nieokreślonego kształtu na grzbiecie, że dwa lata nie wydawałam na siebie (z własnej woli, dodajmy)…
Rozżalona wyjęłam pieniądze, wpłaciłam panu od butów i udałam się na plac targowy, gdzienabyłam lekką wiosenną kurteczkę flauszową dwurzędową, spódnicę w zieloną kratę i drugą w rudą, spodnie polarowe, spodnie szalenie eleganckie i szalik. Kupiłam to wszystko i obiły się upały. A niedawno moja mama wypatrzyła wyprzedaż w sklepie indyjskim. Zaczęła mi suszyć głowę, żebym tam z nią poszła, że śliczne sukienki po 19 złotych, że muszę obejrzeć. No to pojechałam i zakupiłam 6 sukienek, które chwilowo nienaganną mą figurę opływają ponętnie, rozkloszowując się ku dołowi i podkreślając talię. Były tak ładne, że im się nie oparłam. Zażądałam zniżki za hurt i zapłaciłam 20 zł mniej, z czego wynika, że jedną sukienkę mam gratis). I teraz chyba przestanę jeść, żeby nie przytyć. W końcu żal wydanych pieniędzy….
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze