Ile wolności dla faceta?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMy, mężczyźni nie lubimy wolności. Nie znosimy niewoli. Potrzebujemy ograniczeń. Wiążemy się z drugim człowiekiem dlatego, że przeraża nas własna wolność. Związek polega w dużej mierze na ograniczeniu wolności. Problem w tym, że nie wiadomo jak wielki obszar swobody kobieta powinna pozostawić mężczyźnie?
Ludzie łączą się w związki z wielu powodów. Przyczyna ekonomiczna, niegdyś wiodąca, obecnie znajduje się w odwrocie, zwłaszcza że wzrasta akceptacja społeczna utrzymanek. Istotną rolę w dalszym ciągu grają kwestie towarzyskie oraz paląca potrzeba tzw. „eventu”. Poza tym istnieje wiele powodów, dla których nie chcemy być sami. Mianowicie, boimy się samotności (niepotrzebnie), nie wiemy co ze sobą zrobić, w jakimś filmie zobaczyliśmy, że fajnie jest być zakochanym, a nawet znamy osobiście kogoś, kto kiedyś się zakochał. Mam swoją teorię.
Wiążemy się z drugim człowiekiem także dlatego, że przeraża nas własna wolność. Związek polega w dużej mierze na ograniczeniu wolności. Trwając w związku nie mogę spędzać życia na bajerowaniu chętnych lasek (wcale nie dlatego, że zdrada jest zła, mężczyzna nie ma prawa upokorzyć kobiety, z którą jest w związku), nie wolno użynać mi się od rana do nocy, muszę też poczynić wszelkie możliwe starania, aby nosić bieliznę, przynajmniej przez pierwszą połowę tygodnia. I tak dalej.
Problem w pytaniu: ile wolności pozostanie? Albo: jak wielki obszar swobody kobieta powinna pozostawić mężczyźnie? Najlepiej obrazuje to problem opuszczania domowego gniazdka przez samca (i tylko samca).
Istnieją dwa stanowiska skrajne w tym względzie. Pierwsze, rzadziej spotykane zasadza się na swobodzie podpartej zaufaniem, oraz niczym nie podpartej wierze, że ludzie potrzebują jednego lub drugiego. Mężczyzna funkcjonujący w tym modelu dysponuje niemal pełną wolnością, to znaczy wychodzi, kiedy chce, na tak długo jak chce, nie tłumacząc się specjalnie z czasu spędzanego poza domem. Niekiedy taka sytuacja związana jest z życiem zawodowym, żeby wymienić tylko pracowników korporacji, śmigających po całym świecie, barmanów oraz niżej podpisanego. Jako pisarz tyrałem w domu, po czym przyznawałem sobie prawo do opuszczenia miejsca pracy w kierunku najbliższego lokalu o charakterze rozrywkowym.
Mężczyźni obdarzeni tym rodzajem wolności zwykli wykazywać irytującą wyższość nad resztą hołoty. Nieszczęśnicy, targujący się z partnerkami o wychodne, muszą wysłuchiwać tyrad o fatalności swojej sytuacji, padają ofiarą anegdotek oraz świńskich żartów. Sam gnębiciel stwarza wrażenie, że związał się z aniołem, który w pełni mu zaufał, zdjął obrożę z kagańcem i puścił na swobodę, wierząc naiwnie, że nie skoczy w bok. Mają rację o tyle, że faceci w pewnym wieku wyżej cenią sobie zimną wódeczkę niż gorącą dziewczynę, zaś seks jest ogólnie przereklamowany.
Tymczasem, pełna wolność wcale nie jest taka fajna, jak ludzie sądzą. Przede wszystkim, po pierwszym okresie euforii nie wiadomo właściwie co z nią uczynić. Życie domowe jest, owszem, nudne, ale życie poza domem również. Nuda pcha faceta do rzeczy najróżniejszych, choćby do zdrady (w przeważającej większości przypadków ludzie się zdradzają, gdyż są znudzeni), trwałego powrotu do domu, lub pełnego zanurzenia się w rytmie nocnym miasta. To jeszcze jest umiarkowanie groźne, przynajmniej dopóki skutki balowania nie zostaną ujawnione światu.
Niestety, facet cieszący się pełną wolnością prędzej czy później poczuje się niekochany, nieważny, w najlepszym wypadku – traktowany jako dodatek do życia. Przecież żadna kochająca kobieta nie zechce stracić partnera z oczu, zwłaszcza gdy wokoło tyle niebezpieczeństw: źli koledzy, a zwłaszcza złe, bo młodsze, koleżanki. Facet oczywiście może się mylić. Wówczas padł ofiarą zaufania. Zaprawdę, lepsze byłoby pianino spadające na łeb nieszczęśnika. Jego sytuacja jest nie do pozazdroszczenia, gdyż bardzo rzadko rozumie, co tak naprawdę w nim się dzieje. Dysponuje wolnością. Robi to, na co ma ochotę. W takim razie dlaczego, do ciężkiej cholery, tak mu źle?
Drugi przypadek jest prostszy. Mowa oczywiście o mężczyznach trzymanych na sznurkach tak krótkich, że nie sposób się nawet na nich powiesić. Tacy dzielą się znów na dwie podgrupy. Pierwsza tkwi w czterech ścianach, wychodząc co najwyżej do pracy, z psem i po zakupy. O biedni ci, którzy mają zsyp na klatce! Niekiedy udaje im się wynegocjować jakieś krótkie wyjście, powiedzmy, z kolegami na mecz do osiedlowej knajpy, do czego najczęściej nie dochodzi. Zachoruje partnerka. Albo dziecko. Albo kanarek. Albo matka przyjedzie. Albo mamy żałobę narodową, jedno z licznych świąt kościelnych, ostatecznie sierpień, miesiąc trzeźwości. Powód zawsze się znajdzie. Zostajemy w domu.
Motto dla alternatywnego wariantu brzmi: „skoro jesteśmy razem, to wychodzimy wszędzie razem”. Zasada, słuszna w sposób umiarkowany rychło absurdem się staje. Znam i taką parę: on chudy, wyciągnięty, ona mogłaby kruszyć płyty chodnikowe własną głową. Była gotowa iść na jego własny wieczór kawalerski i jestem pewien, że powstrzymał ją dosypując środków nasennych do jej porannej porcji Mega Mass. Facet wychodzi do knajpy – ona już czeka w progu. Planuje partyjkę biliarda z kolegami – ona już zamawia kij dla siebie w internetowym sklepie. Wychodzi wyrzucić śmieci – ona tkwi w oknie, sprawdzając czy przypadkiem tam przy kubłach nie zalęgły się prostytutki z Ukrainy. W nielicznych sytuacjach, kiedy to kumpel wyrywa się spod tej stu kilowej kurateli, otrzymuje ilość esemesów o łącznej długości przekraczającej Stary i Nowy Testament. Nic dziwnego, że ciągnie go wówczas do domu.
Nie trzeba być orłem, by odkryć, że właściwe rozwiązanie czai się gdzieś po środku, czyli w reglamentowaniu samotnych wyjść męskich przez przedstawicielkę płci przeciwnej do tego uprawnioną. Wskazane jest, aby ofiarowała nieco więcej swobody, niż skłonna byłaby mu przyznać. Dodajmy jeszcze pół metra sznura. W zamian kobieta uzyskuje uprawnienie do rozkosznego trucia głowy, słania esemesów (w umiarkowanej ilości), sugerowania alternatywnych sposobów spędzania czasu, oczywiście we dwoje oraz umoralniającej pogadanki, perfekcyjnie zgranej z najcięższym uderzeniem kaca.
My, mężczyźni nie lubimy wolności. Nie znosimy niewoli. Potrzebujemy ograniczeń.
Istnieje jeszcze jedna, ważna sprawa. Aby facet mógł w ogóle wyjść z domu, musi mieć dokąd – to już wiemy. Takich miejsc nie brakuje. Ale musi też mieć dokąd wrócić, co nie zdarza się znowu tak często. Jeśli dom będzie naprawdę domem, wróci, bez względu na wszystko. Jesteśmy jak psy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze