Mój ginekolog jest złodziejem!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuTemat, który poruszają moje rozmówczynie, zapewne oburzy uczciwych ginekologów. Dlatego podkreślamy – poniższe wypowiedzi nie są prawdą na temat wszystkich lekarzy. Ale warto wiedzieć, że podobne historie czasem się zdarzają. Powinnyśmy mieć świadomość, że i my możemy paść ofiarą kradzieży w gabinecie.
Monika (26 lat, bibliotekarka z Łodzi):
— Od dawna używam wkładki wewnątrzmacicznej, czyli popularnej spirali. Badania kontrolne robię co pół roku, bo wiem, jakie są ważne. Jak wielkie było moje zdumienie, kiedy podczas jednej z kontrolnych wizyt mój ginekolog powiedział mi, że mam zapalenie macicy i wysuniętą wkładkę, którą należy wymienić czym prędzej.
Bardzo się zdziwiłam: jak to, mam zapalenie macicy i żadnych objawów, żadnych dolegliwości?
Lekarz tylko rozłożył ręce. Tak się zdarza, powiedział.
Wypisał mi lek, robiony w aptece, jakąś mieszankę trzech antybiotyków. Do tego cały czas namawiał mnie na założenie pewnej wkładki z hormonem, za jedyny 1000 złotych (za dotychczasową zapłaciłam 30). Odmówiłam, bo wiem, że przy tamtej wkładce się nie miesiączkuje, co wydaje mi się być niefizjologiczne i niepotrzebne.
Trochę się zdenerwował. Pytał, po co mi ta miesiączka i patrzył na mnie jak na wariatkę.
Wzięłam receptę i wyszłam, zmartwiona moim zapaleniem macicy.
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Intuicja podpowiadała mi, że w tym wszystkim jest coś nie tak. Postanowiłam sprawdzić jego diagnozę.
Nazajutrz zrobiłam w innym gabinecie USG dopochwowe. Niczego nie sugerowałam lekarce. Powiedziałam tylko, że chciałabym sprawdzić, czy moja wkładka leży, jak trzeba.
Okazało się, że jestem całkowicie zdrowa, a wkładka leży wzorowo.
Byłam w szoku. Zrozumiałam, że tamten gnojek chciał sobie na moim strachu zarobić. Był gotów za pieniądze faszerować mnie antybiotykami.
Niczego z tym nie zrobiłam, nie mam ani siły, ani ochoty użerać się ze złodziejem. Być może powinnam, bo założę się, że wiele kobiet padło ofiarą jego kłamstw.
I dalej pada.
Doktor pracuje cały czas.
Katarzyna (30 lat, informatyczka z Warszawy):
— Normalnie chodzę do ginekologa prywatnie, ale zdarzyło się, że mój lekarz miał wypadek i przez jakiś czas nie pracował. Przyplątała mi się jakaś infekcja, więc poszłam do przychodni najbliżej domu.
Lekarka zażądała ode mnie sterty dokumentów, które miałyby potwierdzić, że jestem ubezpieczona (i nie wystarczyły jej trzy ostatnie wpłaty do ZUS). Nie miałam ich, nie miałam też całego dnia, który mogłabym poświęcić na bieganie po urzędach. Zaproponowała, że mnie przyjmie za 50 złotych. Zgodziłam się, dostałam receptę na lek na infekcję i polecenie, że mam się zgłosić do kontroli po leczeniu. (Co ciekawe, przy wypisywaniu recept pani doktor już nie miała wątpliwości, czy rzeczywiście jestem płatniczką ubezpieczeń i wypisała mi recepty ze zniżką dla ubezpieczonego!).
Za kontrolną wizytę wzięła już 70 złotych. Do tego powiedziała mi, że mam wielką nadżerkę i czy mój lekarz, u którego się leczę, o tym wie?
Przeraziłam się. Wielka nadżerka, to przecież może świadczyć o stanie przedrakowym. Jak to możliwe, że mam coś takiego, skoro regularnie się badam? Czy mój lekarz jest konowałem, który nie zauważył nadżerki?
Pomyślałam sobie, że jednak do niego wrócę i sprawdzę, co i jak.
Na szczęście dwa dni później już wrócił ze zwolnienia.
Powiedziałam mu o diagnozie tamtej lekarki. Był zdumiony. Podczas badania nie stwierdził żadnej nadżerki i zapytał, czy pani doktor proponowała mi odpłatny zabieg eletrokoagulacji?
Owszem, proponowała.
Zagadka się wyjaśniła. Baba wmawiała mi chorobę, której nie miałam, po to tylko, żeby skasować 100 złotych. Miała gdzieś mój lęk i mój ból, który pewnie bym poczuła w trakcie i po zabiegu.
Moja noga więcej w jej gabinecie nie postanie.
Zastanawiam się tylko, ile takich lewych zabiegów wykonała i co sobie kupiła za ból i strach swoich pacjentek?
Kazimierz (46 lat, ginekolog z K.):
— Dla mnie to jest przerażające zjawisko. Przychodzi do mnie wiele kobiet, które mówią, że mają założoną wkładkę z hormonem, bardzo drogą, bo cena jej zaczyna się od 1000 złotych wzwyż. Robię dokładne badania na USG i widzę, że założono im wkładkę za 30 złotych.
Nie mówię im o tym.
Bardzo wstydzę się za moich kolegów i koleżanki po fachu, którzy tak robią.Do tego sam potem boję się chodzić do lekarzy. Jak mam im zaufać, skoro okradają swoich pacjentów w tak drastyczny sposób?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze