Urwani z choinki
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuPomijając polityków, którzy swojego-miejsca-na-ziemi (a raczej ziemi w wielu miejscach) mają dużą ilość i hodują na niej zboże, żeby je potem wywozić na tory, to przeciętny zjadacz chleba (który to chleb robi się ze zboża uprzednio wywiezionego na tory, chyba, że jest to owies lubiany przez konie i panią z kurwikami w oczach), więc, kontynuujmy, przeciętny zjadacz chleba też chciałby to swoje-miejsce-na-ziemi posiadać, co nie jest rzeczą najprostszą, ponieważ współczesna polityka mieszkaniowa, czy w ogóle gospodarcza (oj, polityki coś nie uniknę) mówiąc wprost - jest do dupy.
Odkąd posiadam działający telewizor, czynię coraz to baczniejsze obserwacje socjologiczne i na przykład zauważyłam, że w okresie świąteczo-noworoczno-karnawałowym większość polityków wypowiada się na tle upstrzonej ozdobami choinki — prawdopodobnie dlatego, żeby było wiadomo skąd się urwali. Poczucie przynależności bowiem do jakiegoś miejsca i posiadanie korzeni tkwi w człowieku w sposób naturalny. Inna sprawą jest znalezienie miejsca, w którym rozsądnie byłoby te korzenie zapuścić, miejsca zwanego dalej swoim-miejscem-na-ziemi.
Skoro fakt ten jest oczywisty, nie zaprzątajmy sobie nim więcej głowy, lecz spróbujmy prześledzić zasadę, która brzmi (że się znowu odwołam do rolnictwa): każdy orze jak może.
Przyszło mi to do głowy, bo posiadam koleżankę, która posiada męża, a razem posiadają córeczkę małą. Prócz tego posiadają teściową (to znaczy on teściową, a ona mamę), która to mama-teściowa mieszka razem z nimi w mieszkaniu, które posiadają, ale nie do końca, bo to nie jest ich mieszkanie, tylko tak zwane z przydziału (który to przydział dostała przed laty mama-teściowa), w kamienicy, w centrum, ładne.
Mama-teściowa-wdowa, po ślubie swojej córki zamieszkała w swoim własnym mieszkaniu rzec by można po raz wtóry, to znaczy przeprowadziła się z salonu i sypialni, które zajmowała, do maleńkiego pokoiku, w czasach dziecięctwa zamieszkałego przez koleżankę. Młoda para zaś — z potomstwem w brzuszku panny młodej — przeniosła się na wyżej wymienione salony. Lata mijały, dziecię rosło, świat się zmieniał, zmieniały się rządy, a w ich życiu nic się nie zmieniało. Ilekroć przychodziłam do koleżanki, czułam się w obowiązku wsadzić nos do maleńkiego pokoiku zajmowanego przez mamę-teściową żeby powiedzieć “dzień dobry”, a ponieważ mam duży nos, to on się tam ledwo mieścił, a co dopiero mama-teściowa. Niezmiennie zastawałam ją przed telewizorem. Jak wsadzałam tam nos, to ten mój nos zajmował prawie całą przestrzeń między jej nosem a ekranem (piszę to, by uświadomić Państwu rozmiary tej klitki) i po wymianie grzeczności musiałam się szybko wycofywać, by mój nos nie rzucał cienia na losy jakiejś Dolores z wenezuelskiej telenoweli.
Ledwo tylko wycofywałam się z nosem z pokoiku mamy-teściowej, moja koleżanka ze swoim mężem, a szczególnie mąż — rozpoczynali znaczące przewracanie oczami, które miało mi dać do zrozumienia, że mieszkanie z teściową jest niefajne, z czym nie mogę się nie zgodzić, bo w ogóle mieszkanie z rodzicami w pewnym momencie życia staje się niefajne, choćby się bardzo rodziców kochało, i właśnie z tej tajemniczej przyczyny w pewnym momencie mojego życia wyprowadziłam się z domu, co było naturalną koleją rzeczy. Byłoby chyba bardziej nie na miejscu, gdybym kazała wyprowadzić się rodzinie.
Za którymś razem, jak tak przewracali tymi oczami (narzekając na to, że nawet seksu nie mogą uprawiać swobodnie, a jak chcą wysłać małą do babci, to mogą wysłać najwyżej do pokoju babci, bidule) spytałam wreszcie, dlaczego to, skoro życie z teściową nie należy do najprzyjemniejszych, nie pójdą sobie precz i nie przeniosą swojej podstawowej komórki społecznej do jakiegoś kupionego (wynajętego) mieszkania (oboje zarabiają całkiem przyzwoicie), byle dalej od mamy-teściowej, z czego i mama teściowa — spodziewam się — byłaby niezmiernie zadowolona, tym bardziej że — do cholery — jest u siebie.
No i dlaczego, zapytacie?
Nie, nie są takie świnie, nie czekają na śmierć mamy-teściowej, oni tylko mają obawy, że wyprowadzając się mogliby stracić mieszkanie z przydziału, które będzie dla nich, TYLKO DLA NICH, co za frajda — za jakieś może dwadzieścia pięć lat, jak ostatecznie mama-teściowa wyłączy telewizor i zamknie oczy na zawsze. Przez ten czas przeżyją całe swoje życie, uprawiając seks, na którym im tak bardzo zależy, gdzieś w kątku po cichątku, aż on się z tego stresu nabawi męskiej niemocy, a ona babskiej oziębłości, przyjmując znajomych raz na rok, nie pozwalając mamie-teściowej przyjmować swoich (bo w pokoiku się nie zmieszczą), zezując na siebie ze złością we wspólnej kuchni i kłócąc się, kto nie umył wanny. A przy tej okazji Bogu ducha winna mama-teściowa przeżyje ostatnie swoje lata skazana na banicję ze swojego-miejsca-na-ziemi do maleńkiego pokoiku. Nic tylko się powiesić (na choince — żeby było wiadomo, skąd się człowiek urwał).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze