Ślub po latach
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuWiele lat żyli na kocią łapę, dorobili się wspólnego majątku, a niektórzy mają już dorosłe dzieci. Mogłoby się wydawać, że w tym ustabilizowanym już przecież życiu, formalności związane z małżeństwem, nie są im do niczego potrzebne. A oni ku zaskoczeniu wszystkich, podjęli decyzję, że biorą ślub.
Zuzanna (43 lata, prawniczka z Warszawy):
— Kiedy się poznaliśmy, Janek formalnie miał żonę. Nie mieszkali już wtedy razem, ale ona nie zgadzała się na rozwód. Nie mieli nawet dzieci, tylko wspólny majątek. Może naprawdę go kochała, tak jak mówiła i chciała to ratować. Ale to była chora miłość. Wyrządziła mu dużo złego, była bardzo wybuchowa i zazdrosna. Wszędzie widziała jego kochanki, krzyczała, a nawet zdarzyło się, że wyskoczyła na niego z nożem. Zrobiła mu z życia piekło. A potem przepraszała, błagała, żeby wrócił.
Poznaliśmy się, kiedy już od roku mieszkał w wynajmowanym mieszkaniu. To, które kupili za wspólne pieniądze, zostawił jej, wziął tylko samochód, jako prawnik w dużej firmie dużo więcej zarabiał, niż nauczycielka. Nie chciał tego mieszkania i wykłócania się o nie. To nie było takie ważne. Każde spotkanie z nią było jakimś horrorem — straszyła, że go zniszczy, że zadzwoni do pracy i powie, jakim jest draniem. Okłamywała, że jest w ciąży. Janek chciał już tylko trochę spokoju, żeby znikła z jego życia na zawsze.
Wiele lat nie miał rozwodu. Najpierw, żeby się z nią nie spotykać, potem już nie myślał o tym. Po dwóch latach bycia razem urodziła nam się córeczka. Wtedy chciał z nią porozmawiać o rozwodzie, ale skończyło się jak zwykle awanturą. W końcu to ona, po pięciu latach od rozstania kogoś poznała i wystąpiła o rozwód. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale już sobie przez ten czas poukładaliśmy życie. Czasami wspominaliśmy o ślubie, ale potem gdzieś ten temat znikał w codziennych obowiązkach. Mieliśmy wspólny dom, rodzinę, dużo pracy, a z weselem to zawsze dużo zamieszania.
Temat wrócił, kiedy zachorowałam na raka piersi. Baliśmy się, czy przeżyję, potem, czy nie będzie przerzutów. Amputowali mi prawą pierś, po chemii łysiałam i wymiotowałam. Żyłam, ale wyglądałam jak trup, nie mogłam na siebie patrzeć w lustrze i wtedy Janek mi się oświadczył. To było takie powiedzenie: jestem z tobą na dobre i na złe.
Mam amputowaną pierś, ale żyję, mam dla kogo. Czekaliśmy jeszcze rok z weselem, aż poprawi się stan mojego zdrowia. Zdecydowaliśmy się na cywilny. Pobraliśmy się, kiedy nasza córka miała 13 lat. Zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół, zrobiliśmy im obiad w ogrodzie naszego domu. Widzieć ich wszystkich w jednym miejscu – dla tej chwili warto było urządzić to przyjęcie. W naszym życiu właściwie niczego to nie zmieniło. Może tylko jeszcze bardziej, niż kiedyś wiem, że to mężczyzna mojego życia.
Alina (53 lata, księgowa z Białegostoku):
— Kiedy poznałam Waldka, byłam już po dwóch małżeństwach, miałam dwójkę dzieci. Pierwszy mąż to była młodzieńcza miłość, szaleństwo, kiedy dwójce dzieciaków wydaje się, że zwojują świat. Mieliśmy po 19 lat, chcieliśmy być razem, choć mieszkaliśmy w miastach oddalonych od siebie o 100 kilometrów. Postanowiliśmy zrobić sobie dziecko. Ale szybko okazało się, że wcale się nie znaliśmy. Mąż pił, nie mogłam tego znieść. Z dwuletnim dzieckiem wróciłam do rodziców. Studiowałam, a oni zajmowali się synkiem. Drugi raz za mąż wyszłam, kiedy miałam 27 lat. Urodziła nam się córeczka, ale on postanowił jechać do pracy do Stanów, gdzie mieszkała jego matka. Nigdy już nie wrócił. Szybko okazało się, że ma tam kogoś, dziś ma nową rodzinę. Wtedy rozpaczałam, zostałam sama z dwójką dzieci. Czułam się zdradzona i upokorzona.
Waldka poznałam kilkanaście lat temu. Jego firma współpracowała z hurtownią, w której byłam księgową. Miał 40 lat, jest młodszy 5 lat, był po nieudanym związku, który rozpadł się, chociaż byli zaręczeni. Byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. Jego matka powiedziała jednak, że pobierzemy się, ale po jej trupie. Liczyła, że będzie miał młodszą partnerkę i własne dzieci. Mówiłam mu nawet, że jeśli on chce tego, czego jego rodzice, to ja zrozumiem, jeśli odejdzie. Ale byliśmy bardzo zakochani. Ślub właściwie nie był nam do niczego potrzebny. Chcieliśmy za to uniknąć awantury, kiedy jego własna matka przyjdzie na ślub, ojciec już nie żył.
Kilka lat mieszkaliśmy na dwa domy, on miał u mnie swoje koszule i kapcie. W końcu przestał z niego wychodzić. Jego matka zmarła trzy lata temu. Moje dzieci w międzyczasie dorosły i wyprowadziły się z domu. Pomyślałam wtedy, że ja chyba chcę tego ślubu. Już nic nie stoi nam na przeszkodzie. Powiedziałam o tym Waldkowi, a on przyznał, że też o tym myślał. Małżeństwem jesteśmy od roku. Ten ślub ustabilizował naszą sytuację, czuję się przy nim bezpiecznie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze