Zatańczyć tango w boskim Buenos
Zatańczyć tango w Buenos Aires, to było jedno z moich marzeń. Mam taką listę pragnień, niezmienną od lat i zdarzają się w moim życiu takie szczęśliwe momenty, w których któreś się ziści.
Na podróż do Argentyny czekałam długo. Kiedy zaczęło się pojawiać zwątpienie, że kiedykolwiek tam wyruszę, linie lotnicze ogłosiły promocję na ten kierunek. Pewnego styczniowego dnia wylądowałam w upalnym Buenos Aires.
Zdążyłam tylko lekko strzepnąć z siebie europejską zimę i zmianę czasu i już byłam w dzielnicy La Boca.
Mieszkańcom Buenos ta cześć miasta nie kojarzy się dobrze. Uważaj na siebie, nie noś na wierzchu aparatu, lepiej nie choć w pobliżu stadionu, tam jest pełno chuliganów – zanim dotarłam do kolorowych domów z blachy falistej, usłyszałam wiele przestróg.
Być może upał rozleniwił chuliganów, bo żadnego nie spotkałam. W cieniu rzucanym przez ściany pokryte muralami spały kundle. W piekarni zbłąkany klient kupował empanades z serem. Policjanci obchodzili wyznaczony kawałek muru przy Boca Juniors. Stare auta w psychodelicznych odcieniach parkowały przy wysokich krawężnikach.
Dzielnica mogłaby zagrać w niejednym filmie. Kiedyś było tu mniej kolorowo. Robotnicy o międzynarodowych korzeniach (Argentyna to kraj imigrantów) stłoczeni w najtańszych czynszówkach marzyli o wieczorach z rozwiązłą panną i realizowali swe pragnienia słuchając pieśni o sprośnych tekstach.
Tango wzięło się z namiętności robotników do prostytutek. W spelunach portowej dzielnicy La Boca lud robotniczy stolicy odreagowywał ciężkie życie przy winie i uciechach cielesnych.
Restauracje, kluby, teatry w Buenos Aires organizują pokazy taneczne. Turyści gotowi są zapłacić wysoką cenę za obejrzenie najlepszych tancerzy i nie wyobrażają sobie wizyty w Buenos bez odwiedzenia El Caminito, pełnej kolorów i tancerzy uliczki w La Boca. Jej nazwa pochodzi od znanego tanga Caminito (1926).
- Hej, proszę pani! Zapraszam! – zobaczyłam wyciągniętą w moją stronę dłoń tancerza. Jak ktoś tak jak ja gapi się bezceremonialnie na tańczącą parę, to nie może nie zostać zauważony. - Zapraszam, zapraszam – powtórzył pan ubrany w strój z początku XX wieku, szerokie spodnie na szelki, kapelusz i białą koszulę. Wgramoliłam się na scenę. Pozwoliłam założyć sobie na głowę kapelusz. Wygięłam się w jedną i drugą stronę w silnych ramionach pewnego każdego ruchu Francesca. Wrzuciłam mu do kapelusza datek. Zasłużył.
Po mnie wyginała się kolejna turystka. Popyt był spory. Kupiłam płytę z tangiem. Potańczę w domu, szkoda tylko, że bez Francesca.
Zatańczyć tango wcale nie jest łatwo. Trzeba nauczyć się wyrażać namiętność i smutek, ognistą żądzę i niewykrzyczaną rozpacz. Kroki muszą być zespolone z emocjami, z mimiką tancerzy.
Argentyńscy tancerze często improwizują. W ich tańcu więcej jest gry niż wystudiowanych póz i wyszkolonych kroków. Patrząc na ich ruchy ma się wrażenie, że jest się świadkiem niemej rozmowy.
Ten taniec to nie tylko piękny spektakl, to radość, z której korzystają tysiące osób. Wystarczy, że zbierze się kilku chętnych. Wystarczy muzyka i niewielki plac.
Może moi znajomi też okażą się milongueros (miłośnikami tanga) i zatańczymy razem? Mam płytę z muzyką. Zaproszę ich.