Zaciśnięta pochwa matki Polki
Za kilka dni moja córka maszeruje do szkoły. Patrzę na nią z dumą i pamiętam, jak nie mogłam się doczekać swoich osiemnastych urodzin, żeby wreszcie przestano mnie nazywać nieletnią matką… W szpitalu miałam wśród lekarzy ksywę „ta seksowna piętnastka”, pielęgniarki mnie nienawidziły. Zresztą, sprawiedliwie powiem, że do wszystkich rodzących mówiono na „ty”, a najstarsze – te około czterdziestki – traktowane były równie pogardliwie i chamsko jak nastolatki.
Moje dziecko poczęte zostało po alkoholu. Ponieważ nie był to gwałt, wszystkie zainteresowane służby się bulwersowały i badały, czy przypadkiem nie jestem cichodajką. Było to ważniejsze, niż fakt, że nie lubię wracać do domu i w tak trudnej sytuacji nie ma przy mnie rodziców. Przez całą ciążę zadręczano mnie pytaniami, czy na pewno nie chcę oddać dziecka. Nasłuchałam się o „odpowiedzialności”, „zapewnieniu przyszłości” i „korzystnej adopcji”. O moją przyszłość – naukę na przykład – nie pytał nikt. Ani o moje uczucia wobec oczekiwanego dziecka.
W ustroju niedemokratycznym rodziło się więcej dzieci in vitro niż dziś, a aborcję można było zrobić w centrum Warszawy w renomowanej klinice prywatnej. Nikt nie wmawiał ludziom, że antykoncepcja to morderstwo. Dziś, jako człowiek dorosły, patrzę z przerażeniem, kim w Polsce jest kobieta. Inkubatorem do ochrony życia i szmatą do wycierania sobie gęby na wiecach, niczym więcej. Nawet tak podstawowy detal jak dłuższe urlopy macierzyńskie Matki Pierwszego Kwartału musiały wywalczyć sobie same u debilnie uśmiechniętego premiera.
Cieszę się, że mając zaledwie 22 lata, zakręty mam za sobą, mogę wreszcie decydować o sobie i nie boję się o przyszłość. Ale rówieśniczkom, dopiero wchodzącym w życie kobiety i matki, szczerze współczuję…