Jedzenie ze śmietnika. Moda czy potrzeba?
Zjawisko nosi nazwę freeganizm, narodziło się w USA i Europie Zachodniej. W Stanach Zjednoczonych i większości krajów zachodniej Europy freeganizm jest jednak popularny bardziej, niż u nas. W Polsce najpopularniejszą reakcją na przyznanie się do żywienia odpadami ze śmietnika jest grymas wielkiego obrzydzenia, malujący się na twarzy rozmówcy. I na nic zdają się tłumaczenia freegan, że przecież jedzą to, co nadaje się do jedzenia – nieuszkodzone i niezepsute.
Wbrew powszechnym wyobrażeniom fereeganie nie nurkują we wszystkich śmietnikach. Wiedzą, gdzie szukać. Najczęściej odwiedzają kontenery przy supermarketach, restauracjach i targowiskach. Mówią, że najwięcej znajdują owoców i warzyw. Najpopularniejsze są banany, marchew, sałata, pieczarki, pomidory i jabłka. Co im dolega? Marchew i sałata lekko zwiędnięte, pieczarki duże i pociemniałe, jabłka obite, a banany – dojrzałe, upstrzone brązowymi plamkami. Czasem w śmietniku lądują towary luksusowe, których ludzie nie kupują ze względu na cenę: egzotyczne owoce z daleka, truskawki i czereśnie poza sezonem, sushi. Ci, którzy żywią się w śmietnikach, przyznają: zanim przerzucili się na kontenery, jadali znacznie gorzej niż teraz. Na wiele produktów zwyczajnie nie było ich stać. Bo kogo stać w grudniu na czereśnie po 90 złotych za kilogram?
Freeganie mówią: to głupie i nie w porządku do matki natury. Wyprodukowanie każdego kilograma żywności to spore koszty energetyczne – nadaremno zużywamy złoża. Przecież wiemy, że złoża energii są wyczerpywalne. Nie sposób też nie wspomnieć o etyce: jak to możliwe, że wśród tylu głodujących pozwalamy sobie na idiotyczne marnotrawstwo?
Barcelona i Nowy Jork wydały przewodniki po swoich śmietnikach. Wiadomo dzięki nim, które restauracje o której wyrzucają śmieci. Niektórzy freeganie organizują cykliczne uczty przygotowane z artykułów spożywczych, znalezionych pośród odpadków – chcą w ten sposób unaocznić innym skalę problemu.
Według polskich przepisów łatwiej jest coś wyrzucić, niż komuś przekazać, przekazując jedzenie biednym (np. zwiędnięte owoce i warzywa lub jedzenie tuż przed terminem przydatności do spożycia) właściciele supermarketu zapłaciliby państwu podatek, za wyrzucenie nie muszą nic płacić. To kuriozum w dobie tylu bezrobotnych i niedożywionych dzieci. To, co robią freeganie, jest w prawnym sensie kradzieżą, bo odpadki przed utylizacją należą do sklepu. Freeganie mówią: nie jesteśmy przestępcami; żyjąc tak, jak żyjemy, nie bierzemy udziału w obrocie pieniędzmi, nie przyczyniamy się do wyzysku pracowników i nie mnożymy zysków wielkich korporacji. To nasz wkład w zmienianie świata.