Jak być nielubianą, czyli przypadki Weroniki Rosati
NINA WUM • dawno temuWeronika Rosati powróciła. Być może jeszcze nie do głównonurtowego kina i światowej kariery, ale na łamy tabloidów. A to za sprawą swego świeżo ujawnionego światu związku z ulubieńcem wszystkich Polaków. Człowiekiem, który został Karolem, czyli Piotrem Adamczykiem. Kilka dni temu portal Pudelek puścił w świat fotografie, na których para sympatycznie się obejmuje. Na obu twarzach szeroki uśmiech.
Weronika Rosati powróciła. Być może jeszcze nie do głównonurtowego kina i światowej kariery, ale na łamy tabloidów. A to za sprawą swego świeżo ujawnionego światu związku z ulubieńcem wszystkich Polaków. Człowiekiem, który został Karolem, czyli Piotrem Adamczykiem. Kilka dni temu portal Pudelek puścił w świat fotografie, na których para sympatycznie się obejmuje. Na obu twarzach szeroki uśmiech.
Komentarze pod zdjęciami jakieś zupełnie nie w polskim sosie, bo przeważnie więcej, niż przychylne:
Piękna para. Życzę im szczęścia.
Już, już miałam się rozczulić nad tym nietypowym dla rodzimych internautów przejawem życzliwości, gdy w czoło — niczym perfidnie ciśnięta zza węgła cegła — rąbnął mnie komentarz utrzymany w dobrze znanym tonie:
Ta Rosati bardzo przechodzona. Za duży ma przebieg, żeby się nadawać do normalnego związku.
I to mnie, proszę Państwa ruszyło. Za śledzionę targnęło. Nie, nie jestem nowa w internecie. Ani też nie pochodzę z hrabiowskiego domu, gdzie jadło się bułkę przez bibułkę, zaś klęło — wyłącznie po francusku. Ale w moim świecie przechodzone mogą być co najwyżej buty. (Wiecie, kiedy już im się noski odklejają.)
Zaś słówko "przebieg" kojarzy mi się silnie z motoryzacją. Nie z żywą kobietą bynajmniej. Przebieg jest to taki parametr, o który wywiadujemy się, zakupując pojazd osobowy. Poniekąd słusznie. Nie wszyscy doświadczyliśmy horroru bycia kierowcą, ale niemal wszyscy słyszeliśmy jakieś mrożące krew w żyłach opowieści o "przekręconym liczniku" i wynikłych z tego kosztownych nieprzyjemnościach.
Panna Rosati nie jest samochodem, nie może sobie dyskretnie przekręcić licznik. Jej (bujne zresztą i malownicze) życie towarzysko-uczuciowe od paru lat przebiega w ostrym świetle jupiterów.
Taki sposób życia wybrała, parsknie ktoś. Sama podstawiła kunsztownie uczesaną przez najlepszych fryzjerów głowę pod to wiadro pomyj.
Przyjrzyjmy się Weronice Rosati.
Aktorka ma lat 30, wpływowego ojca polityka oraz niezmiernie elegancką mamę, zajmującą się projektowaniem mody. Życie, o jakim większość Polaków może sobie co najwyżej poczytać. Weronika szmat dzieciństwa spędziła za granicą, podróżując z rodzicami od kraju do kraju (pan Rosati jest dyplomatą.) Nauczyła się obcych języków. Wyrosła na niezwykle urodziwą dziewczynę o ambicjach aktorskich. Czy te zostały spełnione? O ile krajowa filmografia panny R. zawiera parę ról doniosłych (jak Dżemma, mafijna narzeczona policjanta w serialu "Pitbull") to — konsekwentnie zresztą przez samą artystkę rozgłaszana i promowana — kariera za Oceanem nie prezentuje się zbyt imponująco. Ot, kilkanaście sekund na ekranie tu, minuta tam. Od czasu do czasu nazwisko Weroniki błyśnie łaskawie pośród napisów końcowych, ale póki co na główną rolę w Hollywood chyba nie ma dziewczyna co liczyć.
Nie ona pierwsza zresztą. Wszyscy miłośnicy ploteczek o gwiazdach pamiętają zapewne bujne nadzieje, wiązane z zamorską karierą Alicji Bachledy-Curuś u boku Colina Farrella. Został jej z tego potomek Farrella.
Pobyt Weroniki Rosati na ekranach innostrańczych produkcji (a było ich kilka) mierzy się w sumie w minutach. Fakt, panna R. troszkę rozdmuchuje rozmiary swego sukcesu, wystawiając się na kpinę. Ale — kto spośród celebrytów tego nie robi? Świat promocji, branżowych bankietów i tzw. ścianek to wszak jedno wielkie targowisko, gdzie piękni i zdolni co sił walą każdy w swój bębenek. Nawet, jeśli nieszczególnie lubują się w takiej formie promocji własnej osoby. Ale jeśli producent nie posłyszy wcześniej o jakiejś ambitnej gwiazdeczce, korzystną rolę otrzyma ktoś inny.
Weronika Rosati często zmienia partnerów. Lubi szczególnie tych starszych od siebie obdarzonych ojcowskim sznytem, za co portale plotkarskie (i zupełnie, zdawałoby się, poważne gazety w rodzaju Newsweeka) z zamiłowaniem czołgają ją przez błoto. Sieć roi się od zgrabnych wyliczeń: taki Tede (raper, jakby ktoś nie wiedział) był od niej starszy tylko o siedem lat, ale za to Żuławski już o lat kilkadziesiąt. Przelotna relacja z reżyserem Żuławskim kosztowała Weronikę mnóstwo nieprzyjemności. Bowiem pan starszy (znany z tego, że każda z byłych żon wypowiada się o nim z charakterystycznym grymasem wokół ust) nie najlepiej zniósł rozstanie z młodą, piękną dziewczyną, która mogłaby być jego córką. Jedną z młodszych córek. Zamiast przechowywać w sercu wdzięczność za nieco miłych chwil, wziął i napisał książkę, w której pod cieniutkim pretekstem fikcji powieściowej dosłownie obryzgał pannę Rosati nawozem. Tytułu dzieła promować tu nie będę, kto obcykany, ten wie, jak się ono zwało.
Weronika drogą sądową wydobyła z Żuławskiego odszkodowanie na niebagatelną sumę 100 tys. złotych. Srebrnowłosy luminarz kina niewiele chyba z tego wszystkiego zrozumiał. W wywiadach do dziś podaje się za ofiarę. Zaś wielu internautów mu przyklaskuje.
Mam ogromny problem z tym, jak traktuje się w Polsce swobodnie korzystające ze swej seksualności kobiety. Nie tylko te z czerwonego dywanu. Także przeciętne dziewczyny, o których "Pudelek" nigdy nie słyszał. To dotyczy mnie i Was też.
Podwójny standard moralny żyje i ma się dobrze. Kiedy mężczyzna — choćby tak obiektywnie mało sympatyczny jak reżyser Żuławski — z pewnym takim zblazowaniem w głosie przyznaje się do "dużego przebiegu", reakcją są pochwalne gwizdy i słabo skrywana zawiść mas. Gdy w analogicznej sytuacji znajduje się kobieta — internet nie ma dla niej słów dość pogardliwych.
Po co się puszczała. Przechodzona.
Albo moje ulubione, bo nasączone obłudną słodyczą:
Obawiam się Pani Weroniko, że już nie zazna Pani szczęścia do końca życia. Za dużo tego było.
Niemal widzę zdobną przysłowiowym moherem głowę i dłoń, która te słowa pisze.
Co to zasadniczo znaczy — za dużo? I komu decydować, ilu byłych chłopaków to jest "za dużo"? Kto nam dał prawo, by wyceniać, jakie szanse na szczęście ma Weronika Rosati?
A może gdybyśmy tak — za przeproszeniem Państwa — odstosunkowali się od cudzego "przebiegu", życie stałoby się troszkę przyjemniejsze?
Naprawdę, kult dziewicy z kwiatkiem (skromnie a obronnie) przyciśniętym do nieużywanego łona to w dwudziestym pierwszym wieku, w kraju europejskim — trochę obciach.
Wracając do Rosati. Dziewczyna ma ładną buzię, świetne nogi i do tego ma teraz także Adamczyka. Zawiść to ogłupiająca trucizna i bardzo łatwo się od niej uzależnić. Dlatego przewiduję, że na pannę R. spadnie jeszcze wiele gromów. Trzymaj się, Weronika.
Zdjęcia: AKPA, pudelek.pl
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze